Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

Wasyl rozstawionymi palcami czesał trawę wpatrując się w nią z taką uwagą, jakby chodziło o wykonanie nader ważnego i pilnego zadania.
— Widzisz, Donko, lata już swoje mam. Ojciec kiedyś wspomniał, że żenić się mi pora. To teraz, jak zaczął jeździć po okolicy... Myślałem: może żony dla mnie szuka. Jeździ tam i ówdzie, żeby sobie synową wybrać.
Donka zaśmiała się:
— Jak to tak?... Szukać? Na drodze, jaką spotka i patrzy, czy będzie dobra na żonę dla ciebie czy nie?... To zabawa.
— Wcale nie — ujął się za ojcem Wasyl. — Przecież zna ludzi tych i owych. Wie, że ten ma córkę czy tamten. To trzeba zobaczyć, jaka ona w domu. Czy ładna czy gospodarna, czy zdrowa, jak jest koło niej. To się zajeżdża niby przypadkiem na pogawędkę i patrzy się. Wszyscy tak robią. Taki zwyczaj na świecie.
Donka była ubawiona. Iskrzyły się jej oczy i rozchylały w śmiechu wargi:
— No i co? — zapytała przechylając kokieteryjnie głowę. — Wypatrzył coś dla ciebie?
— Nie wypatrzył, bo i nie o patrzenie mu chodzi. Swoje jakieś sprawy miał.
— To ty biedny jesteś zmartwiony — chichotała Donka, której nie opuszczał dobry humor.
Wasyl powiedział ponuro:
— A tobie, Donka, w głowie tylko jedno: naśmiewać się ze mnie.
— Wcale się z ciebie nie naśmiewam — spoważniała nagle. — Ot, po prostu wesoło mi.
— To dlaczego mówisz, że ja się mam martwić? Przecież wiesz, że się cieszę.
— Wcale nie wiem, że się cieszysz. Skąd mogę wiedzieć? Siedzisz smutny, w trawę oczy wbiłeś, skąd mam wiedzieć, że się cieszysz?
Wasyl chrząknął kilka razy i spod oka spojrzał na nią:
— Cieszę się, że obawa przeszła, że mi ojciec dziewczyny nie po sercu wybierze. Pomyśl sama: gdyby tobie na przykład takiego chłopca gwałtem dawali, któren się tobie nie podoba?
Donka lekko wzruszyła ramionami:
— E, który by tam mnie chciał. I nie w głowie mi takie rzeczy.
Wasyl znowu spochmurniał:
— Bo pewno w Wilnie zostawiłaś jakiegoś, który ci się podoba?
— Nikogo nie zostawiłam.
— Nikogo? — zapytał nieufnie. — A może i nikogo. Bo ci się tak ten pisarz z gminy, pan Latosik podobał. Wiadomo, krawat zielony nosi, perfumami od niego zalatuje