Ponieważ nie odpowiadała, ponowił pytanie:
— Donka, no jakże?...
Wobec jej dalszego milczenia serce mu wezbrało goryczą i zaczął mówić jakby do siebie:
— Ja wiem, że nie przypadłem tobie do gustu... Prosty ja chłop, a ty kształcona panna. I z miasta... Pewno, że w mieście przyjemniej jest żyć... Kto już raz miasta zakosztuje, temu wieś nie w smak... Chociaż na przykład profesor na odwrót, a to nie byle kto... Człowiek rozumny, bywały... A jednak woli tu przy młynie mieszkać, niż w Warszawie... Ale u ciebie inna sprawa, no, i niejednego lepszego ode mnie znajdziesz... Jak woli w sercu nie ma, to i sposobu nie ma... Wiedziałem ja to, wiedziałem, że mnie nie zechcesz...
Głos mu drgnął i umilkł. Po chwili dodał tonem rezygnacji:
— Ale cóż, myślałem — popytać nie grzech...
Znowu zapanowało milczenie. U góry stawu, przy rzeczce rozlegały się pierwsze żabie głosy. Słońce skryło się już zupełnie, od łąk spłynął chłodny powiew.
Donka wstała i powiedziała cicho:
— Późno już. Czas do domu.
Po chwilowej radości, która opanowała ją, gdy usłyszała wyznanie Wasyla, ogarnął ją nagły smutek. Zrozumiała, że chłopak ten, który tak bardzo się jej podobał, nigdy nie zostanie jej mężem. Przeraziła ją nawet myśl, że stary Prokop, gdy dowie się o wszystkim, nazwie ją niewdzięczną. Przygarnął ją pod swój dach, a ona tak mu się odpłaciła, że zbałamuciła mu syna. Bo cóż, nie mogła tego przed sobą ukrywać, że od początku robiła wszystko, by się przypodobać Wasylowi. A rodzice jego gotowi pomyśleć, że robiła to, by złapać bogatego męża. Może to i prawda, co mówił Wasyl, że ojciec nie chce wtrącać się w wybór synowej, ale przecież nigdy się nie zgodzi, by została nią biedna sierota, uboga krewna, którą wziął na łaskawy chleb.
Wolno schodził ku łodzi. Już przy samym brzegu Donka odwróciła się i zobaczyła tuż za sobą Wasyla. Blady był i wyraz twarzy miał tak smutny, jakim go jeszcze nigdy nie widziała.
W niespodziewanym dla samej siebie porywie nagle zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła ustami do jego ust. Czuła, jak obejmują ją mocno i coraz mocniej jego ramiona, jak unoszą ją w górę tak, że ledwie palcami nóg dotykała darni.
Nagły plusk wody przywołał ich do przytomności. Najbliższy pływak raz po raz zanurzał się pod powierzchnię, wzburzoną gwałtownymi ruchami ryby, która połknęła haczyk.
— Musi być jakaś duża sztuka — powiedział Wasyl, lecz nawet nie ruszył się z miejsca i nie rozluźnił objęć.
— Puść już — odezwała się cicho Donka.
W odpowiedzi przygarnął ją mocniej mówiąc:
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.