zycję we wszechświecie, cenić ją, w miarę możności udoskonalać i żyć po prostu, później umrzeć po prostu i zostawić po sobie pamięć dobrze spełnionego obowiązku... To wszystko.
Siedział na dużym kamieniu i patrzył przed siebie w zamyśleniu.
Łucja powiedziała:
— Jednego brak w tym programie...
— Brak?...
— Tak. To jest program bardzo samolubny. Trzeba być przynajmniej tak bogatym i tak szczodrym, by się z kimś drugim podzielić sobą, by komuś drugiemu dać bodaj cząstkę swoich uczuć, swoich przeżyć...
Spojrzał na nią z uśmiechem:
— Jeżeli są coś warte — powiedział. — Jeżeli nie są to strzępy, tylko strzępy, tylko resztki czegoś, co już od dawna spłowiało, zużyło się, zamarło...
Nie mówił zupełnie szczerze. Wyrażał tylko swoje obawy oczekiwał od Łucji zaprzeczenia. Ona jednak milczała długo i potem powiedziała:
— Przecież pan wie, jak bardzo pana kocham. Przecież pan wie.
— Odprowadzę panią do Radoliszek — podniósł się Wilczur.
Gdy już minęli młyn, zaczął mówić:
— Wiem, że pani tak się zdaje. Wiem, że pani wierzy w to, co mówi, droga panno Łucjo. Jakże jednak ja, który znajduję się u schyłku życia, mogę przyjąć od pani ten dar, dar pani młodości, urody, uczuć?... Muszę być uczciwy. Może nie jestem aż tak stary, by pragnienie jakiegoś osobistego szczęścia wyglądało u mnie śmiesznie. Ale chcę być z panią szczery. Zbyt wiele żywię dla pani serdeczności i przyjaźni, bym miał odwagę sięgać po to, co pani mi tak lekkomyślnie chce ofiarować.
— Lekkomyślnie!
— Tak — powtórzył z naciskiem. Lekkomyślnie. Pani jest jeszcze bardzo młoda. Nie wątpię, że żywi pani dla mnie wiele dobrych uczuć. Rozumiem też, że wydają się one pani czymś godnym miana miłości. Ale się pani myli...
Potrząsnęła głową:
— Nie mylę się...
— Może pani dzisiaj tak sądzi, droga panno Łucjo. Ale za rok, czy za dwa, zmieni pani zdanie i wtedy będzie pani nieszczęśliwa, bo będzie pani uważała, że wycofanie się, że rozstanie, że po prostu porzucenie mnie byłoby z pani strony czymś nieuczciwym... Znam przecie panią...
Wzięła jego rękę i powiedziała:
— Nigdy pana nie porzucę. I nigdy się z panem nie rozstanę. Dlaczego pan tak mało ma wiary w to, że jestem świadoma swoich uczuć i pragnień. Że nie są to jakieś przelotne
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.