— Nieuniknione — powtórzył po namyśle Wilczur.
Mówił prawdę. Istotnie, im dłużej przebywał z Łucją, tym częściej łapał siebie na wyszukiwaniu argumentów, przemawiających za małżeństwem, tym mniej znajdował w sobie sprzeciwów, tym więcej wyszukiwał rozsądnych uzasadnień. Z zachowania się i z słów Łucji miał prawo wnioskować, że nie jest to jej chwilowym i przemijającym pragnieniem, że naprawdę go kocha, że naprawdę chce zostać jego żoną. Kwestia różnicy wieku nie wyglądała zbyt zastraszająco. Ostatecznie na świecie wiele jest małżeństw właśnie takich. Nawet z punktu widzenia przyrodniczego, dawało się to wytłumaczyć, chociażby tym, że u zwierząt na przykład samice wyraźnie wolą i poszukują samców starych. Zresztą nie mógł uważać swego małżeństwa z Łucją za zawiązanie jej życia. Zwróciłby jej przecież wolność, gdyby tylko tego zapragnęła.
Właściwie mówiąc decyzja dojrzała w nim już od dawna, nie mógł jednak zdobyć się na jej wypowiedzenie, jakby oczekując czegoś niespodziewanego, jakby przewidując, że nastąpi coś, co rozstrzygnie sprawę, poza jego wolą i poza jej dążeniem. Dlatego też starał się uniknąć rozmowy z Łucją, o ile tylko ta rozmowa mogła dotknąć niebezpiecznego tematu. Tym razem nie zdołał tego uniknąć i jak mu się wydawało posunął się zbyt daleko. Dopiero słowo „nieuniknione”, które padło z jej ust, ostrzeźwiło go. Nieraz już o tym myślał, że życie jego układa się zawsze w kategoriach nieuniknionych przeznaczeń. Małżeństwo z Beatą, kariera naukowa, rozgłos, sława, majątek, ucieczka Beaty, utrata pamięci, długie lata włóczęgi, potem intrygi Dobranieckich, upadek, Łucja i powrót do Radoliszek — wszystko to działo się poza jego wolą, było gdzieś zapisane, ułożone i nie miał na to żadnego wpływu. Rozumiał to, że w rzeczywistości każde jego posunięcie, każdy czyn, każda decyzja, były jakby podyktowane, były jakby następstwem takich okoliczności, które uniemożliwiały mu wybranie jakiejkolwiek innej drogi. Zawsze zostawała mu jedna, narzucona, wskazana, jedyna.
— Nieuniknione — myślał. — Czy jestem pod tym względem wyjątkiem, czy też każdy człowiek od urodzenia znajduje się już na jakimś torze, który go niechybnie zaprowadzić musi do miejsc wytkniętych przez przeznaczenie... Nieuniknione... A taki na przykład Jemioł... Ten człowiek nie zadaje sobie nawet najmniejszego trudu myślenia o dniu jutrzejszym... Po prostu zdał się na los i pozwala mu rzucać sobą w każdym kierunku. Jak liść na wietrze. Z jakąż doskonałą obojętnością ulega on wszelkim narzuconym przez życie zmianom czy trwaniom. Nawet nie zastanawia się nad nimi.
Drogą skręcała tu w lewo, a tuż za zakrętem zaczynały się już pierwsze domki miasteczka.
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.