— Już i sam nie wiem, jak mam panu dziękować.
— Nie masz po co dziękować. To przecie rzecz naturalna gdy jeden człowiek drugiemu pomaga o ile tylko może. Pomówię z Prokopem. A tobie winszuję wyboru. Ładna i dobra dziewczyna. A że biedna, to przecie nie ma żadnego znaczenia.
Wasyl odszedł uradowany i pocieszony.
Do obiecanej jednak interwencji Wilczura nie doszło. A stało się tak dlatego, że wypadki potoczyły się własnym torem.
Po wieczerzy, a przed udaniem się na spoczynek, Prokop Mielnik przypomniał sobie, że zostawił swój kij przy mostku. Nie był to żaden cenny kij. Zwykły, tęgi dębczak, jakich w lesie Wickuńskim można było wyciąć setkę. Ale Prokop przyzwyczaił się doń, od lat go używając i nie chciał by teraz mu zginął. Do mostku szedł prostą ścieżką i kij istotnie znalazł. Wracał jednak brzegiem stawu, bo noc była ciepła i księżycowa. A właśnie dlatego, że była księżycowa, na ławce pod czeremchą zobaczył dwie przytulone do siebie postacie i mógł je rozpoznać.
Byli to Wasyl i Donka. Prokop zawahał się przez chwilę i przyśpieszył kroku.
— Co wy tu robicie? — zawołał groźnie.
Młodzi odskoczyli od siebie. Tak byli zajęci sobą, że nie zauważyli zbliżającego się Prokopa.
Stary młynarz gniewnie i surowo przyglądał się im przez chwilę, zaciskając w ręku kij. Wreszcie krzyknął:
— Donka! Marsz mi zaraz do domu.
Gdy dziewczyna z opuszczoną głową odchodziła powoli, rzucił jeszcze za nią:
— Durna!
Wasyl stał zupełnie skonfundowany, skubiąc listki czeremchy. Wiedział, że z ojcem nie ma żartów i był przygotowany na najgorsze. Rzeczywiście Prokop sapał ciężko, a jego wzrok nie zapowiadał nic dobrego.
— Ja przecież nic... — odezwał się wreszcie Wasyl.
Ojciec huknął nań:
— Milcz, ty czartowskie nasienie! Zaraz ja cię tu nauczę!...
— Niech ojciec... — spróbował znów bronić się Wasyl, lecz umilkł, gdyż Prokop podniósł nad głową laskę.
— Przyznaj mi zaraz, czyś ją ukrzywdził? Ale mów prawdę, bo cię zabiję!
Wasyl z oburzeniem uderzył się w piersi:
— Ja bym ją ukrzywdził?... Wolałbym skonać.
Młynarz w jego głosie usłyszał nutę szczerości, ale kija jeszcze nie opuścił.
— Przysięgnij — powiedział.
— Przysięgam!
Prokop sapnął głośniej i wyrzucił z siebie z ulgą.
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.