Była tak rozpromieniona, że aż zwróciło to uwagę pani Szkopkowej, która podając Łucji zsiadłe mleko i kartofle zauważyła:
— A pani to dzisiaj musiało się coś pomyślnego zdarzyć. Taka pani wesoła.
Łucja zaśmiała się:
— Zgadła pani. Rzeczywiście zdarzyło mi się coś bardzo pomyślnego.
Pani Szkopkowa nie byłaby kobietą, gdyby nie przyszło jej na myśl, że musi tu chodzić o jakiegoś mężczyznę. Ponieważ zaś lubiła swoją lokatorkę szczerze, powiedziała:
— Tak się głowię i głowię kogo tu pani doktorka w naszej okolicy mogła sobie upatrzyć. Tu przecież nie ma żadnego odpowiedzialnego pana.
Łucja wybuchnęła serdecznym śmiechem:
— A jednak ja znalazłam.
Szkopkowa przymrużyła w zamyśleniu jedno oko:
— Bo chyba nie młody pan Czarkowski. To przecież jeszcze dzieciak.
— Nie, nie…
— I nie brat księdza proboszcza? Człowiek, ma się rozumieć, porządny, ale to nie dla pani. A może dziedzic z Kowalewa.
— No to już doprawdy nie wiem kto — z nieukrywaną troską w głosie powiedziała Szkopkowa. — Doprawdy nie wiem kto. Nikogo tu więcej nie ma. To może ktoś dalej mieszkający?
— Nie, owszem, ktoś mieszkający blisko.
— No to już nie odgadnę — z rezygnacją orzekła Szkopkowa. — Ludzie tu jak widzieli panią doktorkę z tym młodym Czarkowskim, to już coś tam gadali. Inni wspominali, że dziedzic z Wickunów chce się z panią żenić. Ale to znowu zakamieniały stary kawaler, więc nie wierzyłam. Tak samo nie wierzyłam, kiedy pani Jankowska opowiadała, że pani doktorka za profesora Wilczura się wybiera. Powiedziałam jej: — Moja pani Jankowska. Co też pani za głupstwa gada. Przecież to człowiek wiekowy. Do trumny mu bliżej jak do ślubu. Tak samo i z tym bratem księdza proboszcza. Nie nadaje się. Za mało wykształcony i co to za mężczyzna, co na łaskawym chlebie u kogoś żyje, a sam nic nie robi.
Łucja nic nie odpowiedziała. Skończyła właśnie kolację i wstając dała do zrozumienia pani Szkopkowej, że nie ma czasu na dalszą rozmowę.
W istocie wzmiankę tej kobiety o Wilczurze odczuła boleśnie. Czyż istotnie ludzie uważają go za tak starego?… Jego, jego tak pełnego energii, tak niestrudzonego w pracy, tak młodego duchem. A przecież i krzepkiego ciałem…
Przez kilka dni nie mogła przetrawić tego wrażenia. Pozbyła się go wreszcie podczas wyjazdu do Wilna. Ostatecznie
Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.