Strona:Profesor Wilczur t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

w jego życie niby naturalna i nieodzowna część programu tygodnia. Gdy zdarzało się czasami, że Ninie przeszkodziło coś w zjawieniu się o umówionej godzinie, irytował się i nie umiał sobie znaleźć miejsca. Więcej, bo dostrzegł też u siebie objawy zazdrości.
Było to pewnego wtorku. Miała przyjść o szóstej. Na ogół była punktualna i w razie, gdy jej coś przeszkodziło, zawsze zawiadamiała go, albo listownie, albo telefonicznie. Tym razem było już po pół do siódmej, kiedy zdecydował się sam do niej zadzwonić. Słuchawkę podniosła pokojówka. Wymienił swoje nazwisko i zapytał czy może prosić panią profesorową. Usłyszał wyraźnie:
— Zaraz zamelduję, panie doktorze.
Pokojówka go znała, a może nawet domyślała się, że łączą go z jej panią jakieś bliższe stosunki. Toteż nie przypuszczała widocznie, że pani chce przed nim ukryć swoją obecność w domu. Po paru minutach wróciła i oświadczyła:
— Przepraszam pana doktora, ale pani nie ma. Pani wyjechała do Konstancina. Powtórzę pani, że pan doktor telefonował.
Odłożył słuchawkę w pełni świadomości, że został okłamany. Sam rozkład pokojów w willi Dobranieckich i położenie aparatu telefonicznego wręcz uniemożliwiało to, by pokojówka nie wiedziała o tym, czy jej pani jest w domu. Musiała wiedzieć na pewno, że jest, skoro mówiła, że zamelduje. Widocznie istotnie zameldowała i usłyszała od Niny dyspozycję owego pomysłu o Konstancinie.
Opanowała go wściekłość. Oczywiste kłamstwo popełnione w jakim celu?... Cel mógł być tylko jeden: inny mężczyzna. Podważało to przypuszczenie tylko jedno: dlaczego w takim razie nie zatelefonowała doń sama z owym konstańcińskim wykrętem. W ten sposób zaasekurowałaby się przed jego telefonem i przed zdemaskowaniem. Była przecież dość sprytna, by umiejętniej to zaaranżować.
Odpowiedź na te wątpliwości zjawiła się prędzej, niż się spodziewał. Zjawiła się pod postacią posłańca z listem. Na kartce papieru skreśliła kilka tylko słów:
„Muszę koniecznie odwiedzić Stefę w Konstancinie. Dostała znowu swego ataku. Jestem w rozpaczy, że Cię dzisiaj nie zobaczę. — N”.
Sięgnął do kieszeni po napiwek i zapytał posłańca:
— O której pan dostał ten list?
— O piątej, proszę pana. Ale to nie ja dostałem, tylko mój kolega, tylko że on nie mógł, to mnie oddał. A ja nie myślałem, żeby to coś pilnego było.
Po wyjściu posłańca Kolski jeszcze raz przeczytał i z pogardą odrzucił kartkę daleko od siebie. Kartka jednak jak