— Zdradzasz mnie. Przekonałem się o tym wczoraj ponad wszelkie wątpliwości.
— Ponad wszelkie? — podniosła brwi. — No, proszę!...
— Tak — wybuchł. — Zdradzasz. Gdy zatelefonowałem, by się dowiedzieć, dlaczego się spóźniasz do mnie, służąca oświadczyła mi, że jesteś w domu.
— Tak ci powiedziała?
— Powiedziała coś, co znaczyło to samo. Powiedziała, że zaraz cię poprosi do telefonu, a wróciła z oświadczeniem, żeś wyjechała. Gdybyś istotnie wyjechała, ona nie mogłaby o tym nie wiedzieć. Byłaś w domu i byłaś nie sama.
— Oczywiście — przyznała spokojnie Nina. — A w dodatku byłam tak naiwna, że nie uprzedziłam służby, by zataiła moją obecność w razie twojego telefonu.
Zaśmiał się ironicznie:
— O nie. Wcale nie byłaś naiwna. Tylko nie spodziewałaś się mojego telefonu. Bo byłaś pewna, że w porę otrzymam twój list. Niestety najsprytniej obmyślone machinacje czasem zawodzą. Jakaś drobna przeszkoda, jak na przykład niedbalstwo posłańca i wszystko wychodzi na wierzch.
W rysach jej twarzy nie było ani śladu zaniepokojenia. Zapytała spokojnie.
— I cóż wyszło na wierzch?
Zrobił zniechęconą minę:
— Po co mamy poruszać te nieprzyjemne sprawy? Nie chcę się wtrącać w twoje romanse. Już dzisiaj nie uważam się za uprawnionego. Więc po co?
— I cóż wyszło na wierzch? — powtórzyła z naciskiem.
Podniósł głowę i nie patrząc na nią powiedział tonem jak najbardziej obojętnym:
— Skoro koniecznie chcesz... Wyszło na jaw to, że kochasz się naprzemian w rotmistrzu Korsaku. Bo to on wczoraj był u ciebie.
Mówił to nietylko z przekonaniem, lecz z jakąś zaciętością. Najniespodziewaniej w świecie Nina wybuchnęła długim, wesołym śmiechem:
— Ach, Janku, Janku. Powinna mi pochlebiać twoja zazdrość. Niestety w tym wypadku jest zupełnie bezprzedmiotowa. Przypuszczam, że Korsak bez większego sprzeciwu zgodziłby się na rolę, którą mu przypisujesz, a przynajmniej na to, by być w ogóle w Warszawie, zamiast męczyć się na manewrach pod Stanisławowem.
Kolski potrząsnął głową:
— Niestety, twój śmiech mnie nie przekonał. A to z tej prostej przyczyny, że pan Korsak wcale nie męczy się na manewrach, lecz najspokojniej w świecie przebywa w Warszawie. Popołudnie wczoraj spędził u ciebie, a wieczorem był we własnym mieszkaniu, co sprawdziłem telefonicznie.
Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/007
Ta strona została uwierzytelniona.