Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/008

Ta strona została uwierzytelniona.

Na twarzy Niny odbiło się prawdziwe zdziwienie.
— Ależ to niemożliwe. Nie dalej jak przedwczoraj otrzymałam od niego kartkę, w której wspominał, że wróci nie wcześniej, jak za miesiąc. To jakieś nieporozumienie.
— Nie może być mowy o żadnym nieporozumieniu — zirytował się. — Nie potrzebuję robić przed tobą z tego żadnej tajemnicy. Więc o godzinie dwunastej zadzwoniłem do jego mieszkania i zapytałem, czy mogę prosić pana rotmistrza. Usłyszałem odpowiedź i to poirytowaną odpowiedź, że jest przy aparacie i dziwi się, że mu w nocy nie dają spać.
— Prosiłeś rotmistrza? A czy wymieniłeś też nazwisko rotmistrza?
— Po cóż miałem wymieniać? Nie przypuszczam, by w jednym mieszkaniu był cały szwadron rotmistrzów.
Przyglądała mu się przez kilka chwil z pobłażliwym wyrazem twarzy. Wreszcie powiedziała, cedząc słowa:
— Szwadron, zapewne nie. Ale jeszcze jeden mógł być. Na przykład rotmistrz Supliński, który na czas nieobecności kolegi, zajął jego mieszkanie.
Kolski zmieszał się trochę, lecz natychmiast zauważył:
— To jest rzecz bardzo łatwa do sprawdzenia.
— Oczywiście — przyznała Nina. — Stoi przed tobą telefon. A obok leży spis abonentów. Zadzwoń i zapytaj.
Kolski zamyślił się i odpowiedział:
— Ponieważ sądzisz, że tego nie zrobię, zrobię to zaraz.
Wyszukał numer Korsaka i zadzwonił. Usłyszał jakiś nieznajomy głos męski, prawdopodobnie ordynansa.
— Czy mogę prosić pana rotmistrza Korsaka?
— Pan rotmistrz jest na manewrach — odpowiedział ordynans.
— A pana rotmistrza Supińskiego?
— Pan rotmistrz przyjedzie dopiero po czwartej — brzmiała odpowiedź.
Bąknął „dziękuję” i odłożył słuchawkę.
Nina paliła papierosa. Znalazł się rzeczywiście w głupiej sytuacji. Na poparcie swoich podejrzeń miał dwa argumenty i oto jeden z nich rozpłynął się mu w ręku. Pozostawał drugi. Właściwie mówiąc i ten wystarczał wobec jego przeświadczenia o niewierności Niny. Jeżeli istotnie nie utrzymywała bliższych stosunków z rotmistrzem Korsakiem, musiał być jeszcze ktoś inny. Lecz był na pewno. Dałby sobie za to głowę uciąć.
— Czy może pan nacisnąć guzik dzwonka? — odezwała się Nina.
Wykonał w milczeniu jej polecenie. We drzwiach zjawił się sanitariusz.
— Proszę zawołać tu mego szofera — powiedziała mu krótko.