W jej oczach zjawił się smutek:
— Nie zdołam nie przebaczyć — powiedziała cicho. — Tylko nie wiem, kiedy będę mogła cię widzieć. Sam to rozumiesz.
— Rozumiem — przyznał.
— Muszę się pogodzić z sobą. Nie dzwoń do mnie i nie pisz póki się nie odezwię sama...
To powiedziawszy, wyszła.
Pierwszego dnia Kolski nie mógł oderwać myśli od tej przykrej sprawy, której był autorem, dzięki swojej głupiej zazdrości i przesadnej wyobraźni. Nazajutrz poprawił mu się humor. Był kontent, że wszystko dobrze się skończyło. Trzeciego dnia z rana, przechodząc przez plac Napoleona, przed samą pocztą spotkał rotmistrza Korsaka.
Stanął w miejscu tak, jakby nagle otrzymał silne uderzenie po ciemieniu. Zatrzymał się i rotmistrz. Był po cywilnemu. Miał na sobie sportowe, szare ubranie i sportową czapkę. Przez rękę przewieszony płaszcz. W ręku niedużą walizeczkę.
Kordialnie wyciągnął do Kolskiego dłoń.
— Witam, doktorze. Co słychać w Warszawie? Ależ upał.
— To pan, rotmistrzu, nie na manewrach? — zdołał wydobyć z siebie Kolski.
Korsak podniósł ostrzegawczo palec do ust:
— Ssss. To wielka tajemnica! Wyrwałem się na krótko do Warszawy.
Kolski odzyskał już panowanie nad sobą i zaśmiał się prawie swobodnie:
— To pan wprost z dworca? — zaciekawił się z niedowierzaniem Kolski.
— Tak — potwierdził Korsak. — Czołem.
Przyłożył niedbale rękę do daszka sportowej czapki i zniknął w tłumie. Po chwili namysłu Kolski wsiadł w taksówkę i kazał się zawieźć na dworzec. Przejrzał rozkłady jazdy. Rzeczywiście rotmistrz mógł mówić prawdę. Przed piętnastu minutami przyszedł pociąg ze Lwowa. Teraz już nic nie rozumiał.
Wieczorem miał wielką ochotę zadzwonić do Niny. Zamiast tego jednak zadzwonił do mieszkania Korsaka, by sprawdzić, czy jest w domu. Oczywiście, jeżeli w domu go nie będzie, to znaczy, że przesiaduje u Niny. Jakież było zdumienie Kolskiego, gdy usłyszał od ordynansa:
— Pana rotmistrza Korsaka nie ma w Warszawie. Jest na manewrach. Wróci za miesiąc.
Jedno z dwojga. Albo zatrzymał się w hotelu, albo ukrywając swój pobyt w Warszawie, zakazał ordynansowi zdradzania swej obecności. Tak, czy owak należało rzecz wyjaśnić. Nie mógł dłużej pozostawać w niepewności. Szybko przebrał się i wyszedł z domu. Po pięciu minutach był już we Frascati. Zadzwonił.
Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/010
Ta strona została uwierzytelniona.