— Twoje podejrzenia, o dziwo, potwierdzają się. Może jesteś jasnowidzem. Właśnie dziś przyjechał rotmistrz Korsak. Telefonował i zaprosiłam go na kolację. Dzwoniłam też do ciebie, chociaż nie przewidywałam, że zechcesz odegrać rolę przyzwoitki. Ponieważ cię nie zastałam, zwróciłam się o pomoc do Mr Howe.
Powiedziawszy to Nina przysunęła Anglikowi salaterkę i zaczęła mówić po angielsku. Kolski nie mógł oprzeć się wrażeniu, że kobieta ta powtarza słowo w słowo to samo temu blademu cymbałowi, bezczelnie wykorzystując to, że obaj nie mogą się porozumieć.
Jeżeli nawet tak było, pani Nina niedługo mogła się cieszyć swoją zabawą, gdyż zjawił się Korsak, który świetnie władał zarówno angielskim, jak i polskim. Podejrzenia Kolskiego co do hotelu zdawały się sprawdzać, gdyż Korsak przyszedł w tym samym sportowym ubraniu, w którym był z rana na placu Napoleona. Przeprosił za swój wygląd i strzelając na przemian z Niną dowcipami, zajadał z wilczym apetytem. Zdawał się być w doskonałym humorze, po pewnym jednak czasie Kolski zauważył, że rotmistrz z wyraźną niechęcią spogląda na Anglika. Zwracał się doń bardzo rzadko, na pytania odpowiadał krótko i zdawkowo z niezachęcającym wyrazem twarzy. W pewnym momencie, gdy Mr Howe zajęty był rozmową z Niną, rotmistrz burknął do siedzącego obok Kolskiego:
— Skąd się tu wziął ten angielski wymoczek?
Kolski nieznacznie wzruszył ramionami:
— Pojęcia nie mam. Widzę go pierwszy raz.
Zawsze czujna pani Nina dosłyszała jednak i objaśniła:
— Mr Howe zwiedza Polskę. Jest to bardzo miły, chociaż nieco zmanierowany młodzieniec.
Korsak nieznacznie zmarszczył brwi:
— Owszem, jest sporo maniery w tej nonszalancji, z jaką mizdrzy się do pani.
— Ach, cóż za wyrażenie, rotmistrzu.
I dodała po angielsku:
— Rotmistrz znajduje, że jest dużo nonszalancji w pańskiej kokieterii.
— To prawda — przyznał Anglik. — Nonszalancja tu jest moją maską. Gdybym chciał doprowadzić swoją kokieterię do poziomu uwielbienia, które żywię dla pani, stałbym się śmiesznym dla otoczenia z nadmiaru gorliwości i czołobitności.
Kolski nic nie zrozumiał. Nie przypuszczał zresztą, by w słowach Anglika mogła być jakaś rewelacyjna treść, ale sposób, w jaki ten młodzieniec spoglądał na Ninę, mógł budzić poważne obawy. Tak patrzeć na kobietę ma prawo tylko człowiek, którego z nią łączą najbliższe więzy i zupełne spoufalenie.
Kawę podano w hallu. Tutaj już rotmistrz nie ukrywał zupełnie swojej antypatii do Anglika. Nawet wobec Niny stał
Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/012
Ta strona została uwierzytelniona.