wienia, które ona wzięła za coś innego i udała, że nic nie dostrzega.
Wyciągnęła doń rękę znużonym ruchem:
— Ach, tak strasznie ci dziękuję za wczoraj. Nie możesz sobie wyobrazić, jakie to było dla mnie męczące. Jeszcze do tej chwili nie mogę ochłonąć z tych okropnych wrażeń.
Weszła do pokoju i bezwładnie usiadła na kanapie. W białej jedwabnej sukience bez rękawów wyglądała prawie dziewczęco: naiwnie, kapryśnie i świeżo. Kolski przyglądał się jej powierzchowności z niedowierzaniem. Po prostu nie kojarzyła się w jego wyobraźni z tą sumą wiadomości, jaką zebrał o niej wczoraj.
— Kochanie, czy możesz mi dać papierosa? — odezwała się, dostrzegając w jego zachowaniu coś niecodziennego. Chciała zyskać na czasie, by się zorientować w nastroju Kolskiego i wybrać najodpowiedniejszą taktykę. On jednak w milczeniu podał pudełko z papierosami, zapałkę i siadając naprzeciw niej nie odzywał się ani słowem.
— Powiedz-że mi, Janku, jak się to wczoraj skończyło? Spodziewam się, że nie doszło do żadnej awantury między tymi szaleńcami?
— Nie. Nie doszło.
— To tylko dzięki tobie. Nie możesz sobie wyobrazić, jak bardzo ci jestem wdzięczna. Zawsze można polegać na twoim umiarze i takcie. Jesteś prawdziwym mężczyzną.
Znowu zapanowała chwila ciszy i Kolski odezwał się spokojnie.
— Posłuchaj, Nino. Chcę z tobą poważnie i szczerze pomówić.
— Czy się coś stało? — zrobiła zdziwioną minkę.
Potrząsnął przecząco głowę:
— Nie teraz. Stawało się stale. Tylko ja tego nie widziałem. Przejrzałem nagle.
Na jej twarzy odbiło się cierpienie.
— Och, Janku. Czuję, że chcesz mi zrobić jakąś przykrość — odezwała się błagalnie.
— Przejrzałem nagle — ciągnął Kolski. — Poznałem cię. Nie będę nudził cię żadnymi kazaniami, ani naukami moralnymi. Po pierwsze dlatego, że nie czuję się do nich powołany, a po drugie, z tej racji, że byłyby bezskuteczne. Jesteś dojrzałym człowiekiem, rozumiesz życie, wiesz doskonale czego chcesz, postępujesz tak, jak ci nakazuje twój gust. Masz własny program życiowy.
Wstała i chciała zbliżyć się doń, lecz Kolski powiedział z naciskiem:
— Proszę cię. Wysłuchaj mnie do końca.
— Czy... czy nie możemy tego odłożyć na... potem.
Uśmiechnął się nieznacznie:
Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/017
Ta strona została uwierzytelniona.