Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/021

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ XIII.


Nie ma piękniejszej pory roku niż jesień, niż wczesna jesień na rozległych ziemiach białoruskich. Po polach, po rżyskach i ugorach łagodny wiatr ciepły srebrne nici babiego lata unosi. Lasy stoją ciche, zasłuchane w purpurową i żółtą dojrzałość swych liści, w sadach jabłonie i grusze, uwolnione od ciężaru owoców, przeciągają się przed snem zimowym leniwym ruchem gałęzi. Po gumnach wróble gwarne wiece odbywają w złotej słomie. Na bladym błękicie nieba klucze żórawi czarnymi znaczą się kresami. W stodołach rytmicznym tańcem hołupce wybijają cepy, tryska jędrne ziarno z wystałych na słońcu kłosów, by przewiane i sypkie zlać się sypkim strumieniem do pękatych worków.
Cieszy się oko gospodarza dostatkiem. Cieszą się jego plecy ciężarem dźwiganego plonu. Postękując więcej z nawyku niż z wysiłku układa worki na wózku. Całą górę. Mały, brzuchaty konik ma dość sił, by nie śpiesząc się, noga za nogą, zboże do młyna dociągnąć. A młyn, ten nienasycony potwór, dobrotliwie warczy i w ogromnych zębiskach przeżuwa i przeżuwa młode ziarno. Szerokim strumieniem spada woda na koło i dołem wypływa w bulgotach i pianie. Dzień i noc w otwartą paszczę sypie się żyto, dzień i noc w białych tumanach pachnących chlebem wysypuje się strumień mąki.
Ciężki bywa przednówek na chudych ziemiach białoruskich. Toteż, kiedy jak kiedy, ale wczesną jesienią młyn odpoczynku nie zazna. Stęsknili się ludzie za chlebem, za czarnym pachnącym chlebem, którego wielu od wiosny w ustach nie miało.
Na dobry porządek należałoby i na niedzielę młyna nie zatrzymywać. Ale stary Prokop Mielnik miał swoje zasady i od nich nie odstępował nigdy, chociaż wiedział, że Gajer w Poddubnej, a i Szymoniuk w Rakowszczyźnie po niedzielach pracują. Konkurencja konkurencją, a święto świętem.
Toteż w niedzielę milkły żarna w młynie Prokopa Mielnika. On sam w odświętnej bluzie koloru wiśniowego, podwiązanej grubym jedwabnym sznurem, szedł na pogawędkę do Wilczura, z którym zasiadali na ganku lecznicy. Reszta mieszkańców młyna również korzystała z odpoczynku. Zonia z Olgą szły do Bierwint lub do miasteczka. Natalka wymykała się chyłkiem w stronę Nieskupy, gdzie czekał na nią jej adorator i rówieśnik Sasza. Donka z Wasylem pływali łódką po stawie. W domu zostawała tylko stara Agata i Witalis, który chrapał pod topolą. Jemioł jak zwykle, popołudnie spędzał w karczmie w Radoliszkach. Łucja godziny te poświęcała swoim sprawom prywatnym. Pisała listy do znajomych, reperowała swoją garderobę, także i garderobę Wilczura, oczywiście bez jego wiedzy.