— A przeszedłbyś?
— A co nie mam przejść?
— A tę panią przeprowadzisz?
— A co nie mam przeprowadzić?
— A do nocy przejdziecie?
— A co nie mamy przejść?
Sołtys sapnął z zadowoleniem i zwracając się do Łucji powiedział:
— Ten Antoni to największy łazęga w całej wsi. Uczyć mu się nie chce, robić mu się nie chce, tylko wciąż po tych bagnach kaposzy się za kaczymi jajami, taki już on jest. Ale za to nikt lepiej od niego chodów na mokradłach nie zna. Niebezpieczna to wprawa, a już, jak z kim ma pani iść, to tylko z nim. Tylko niech pani zaczeka. Zaraz coś przyniosę.
Poszedł pod stodołę i po chwili powrócił z długim, leszczynowym kijem.
— On to i bez kija da sobie rady — wyjaśnił. — Ale pani to lepiej, żeby wzięła. W razie, jak pani będzie się zapadać, to kij trzeba na płask położyć, to zawsze człowiek dłużej się utrzyma na powierzchni.
Najserdeczniej wyraziła mu swoją wdzięczność i przypomniała, że jakby ktoś ze wsi zachorował, to żeby do lecznicy wstąpił, a otrzyma pomoc w miarę możności. Potem poprzedzana przez Antoniego, wyszła na ulicę wioski. Przy końcu wsi droga spuszczała się ze wzgórza prawie stromo i w odległości kilkuset kroków zaczynało się już bagno.
— Prędzej, prędzej — powtarzała wciąż Łucja chłopakowi, który widać nie nawykły do pośpiechu wlókł się powoli.
Przed oczami roztaczała się istna tundra, pustkowie porośnięte kępami gęstej, ostrej trawy, miejscami pożółkłej. Tu i ówdzie zieleniały się na pokrętnych, białych pniach karłowate brzózki, tu i ówdzie wąsata łoza strzelała pęczkami żółtych gałązek, gdzie niegdzie gęściło się od ciemno-zielonej trzciny. Drugiego brzegu bagna widać nie było. Mógł się wydawać zarówno bliski, jak i niezmiernie daleki, gdyż przysłonięty był oparami, które podniosły się z moczarów.
Pierwsze kroki na torfowisku przeraziły Łucję. Grunt pod nogami uginał się, jak sprężynowy materac, odbierając poczucie równowagi.
Chłopiec zatrzymał się:
— Niech pani idzie akuratnie za mną — powiedział flegmatycznie, dłubiąc w nosie. — Gdzie ja nogę postawię, tam i pani. Nie gdzie indziej, tylko akuratnie tam.
— Dobrze. Będę uważała.
— A jak stanę, to niech i pani stanie
Kiwnęła głową i chłopak ruszył naprzód.
Jeżeli przedtem zdawało się Łucji, że posuwają się bardzo wolno, teraz z rozpaczą myślała, że idą żółwim krokiem. Istot-
Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/033
Ta strona została uwierzytelniona.