bąbli. Na mokradłach tylko początkowo opędzała się tym żarłocznym owadom. Później strach i zmęczenie uczyniły ją nieczułą na bolesne ukłucia.
Przed gankiem dworu stała para koni zaprzężonych do bryczki. Na koźle drzemał parobek. Łucja odetchnęła z ulgą. Domyśliła się, że konie czekają na Pawlickiego. Zatem zastała go jeszcze tutaj.
Drzwi nie były zamknięte. Weszła do obszernej sieni i tu powitało ją zajadłe szczekanie małego, pokracznego pieska. Ono z kolei wywołało z dalszych pokoi jakąś starszą panią, która obrzuciła Łucję zdumionym wzrokiem.
— Jestem dr Łucja Kańska. Proszę wybaczyć mi mój wygląd, ale przyszłam tu z Muchówki przez moczary. Czy zastałam jeszcze pana doktora Pawlickiego?
Staruszka złożyła ręce:
— Boże drogi! Po nocy przez moczary?
— Miałam przewodnika — wyjaśniła Łucja. — Czy mogę widzieć doktora Pawlickiego?
— Ależ naturalnie. Niechże pani usiądzie.
Obrzuciła zatroskanym wzrokiem zabłoconą suknię Łucji i czyściutkie białe pokrowce na meblach:
— Czy ja wiem? Może by się pani przebrała w coś suchego?
Odwróciła się i szybko podreptała do uchylonych drzwi:
— Wicku, Wicku — zawołała.
Do sieni wszedł wysoki, barczysty mężczyzna o czerwonej twarzy i jasnych krótkich wąsach.
— To jest dr Kańska — wyjaśniła staruszka. — Wyobraź sobie z Muchówki przez moczary tu przyszła. Teraz, o tej porze!
Mężczyzna zbliżył się do Łucji, skłonił się i wyciągnął rękę:
— Jestem Jurkowski. No, winszuję pani tej przeprawy. Zam tutejszą okolicę od dziecka i do stu diabłów nie uważam się za tchórza, a jednak po ciemku nie odważyłbym się na takie coś.
Łucja uśmiechnęła się:
— Nie jest to żadne bohaterstwo, proszę pana, ale konieczność. Chodzi o życie człowieka. Musiałam się dostać czym prędzej do doktora Pawlickiego. A w Radoliszkach w żaden sposób nie mogłam znaleźć koni.
— Owszem. Jest tu doktor Pawlicki. Zaraz go poproszę. Ale, mamo. Trzeba się zająć panią. Ależ panią pocięły komary. To paskudztwo nie ma żadnego szacunku dla płci pięknej.
Uśmiechnął się i sięgnął ręką do wąsów, lecz widocznie zmiarkowawszy, że Łucja w tym stanie nie jest usposobiona do żadnych żartów zawołał:
— Wódki pani powinna wypić zaraz. Tęgi kieliszek wódki na jałowcu. Inaczej pani jakiejś febry dostanie. Mamo, trzeba pani jakieś ubranie wynaleźć. Jadzia wprawdzie jest wyższego wzrostu, ale coś tam się dla pani musi znaleźć.
Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/038
Ta strona została uwierzytelniona.