zadanie, gdyż odpowiadał mrukliwie monosylabami. Siedział niechętny i nastroszony.
Wobec tego, że dyplomacja nie skutkowała, Łucja postanowiła zaatakować go wprost, nie unikając drażliwego tematu.
— Wie pan — odezwała się w pewnej chwili — wydaje mi się to dziwne i niezrozumiałe. Pan, zdaje się, zachował żal do profesora Wilczura.
— Żadnego żalu — wzruszył ramionami.
— A jednak... Przyznam się, że nie rozumiem o co. Proszę mi wierzyć, że profesor Wilczur zawsze jak najlepiej się o panu wyraża. Pan nawet nie wie, jakiej to anielskiej dobroci jest człowiek.
— Nie znam go bliżej — mruknął.
— A dlaczego? Czy sądzi pan doktor, że to przyniosłoby panu jakąś ujmę?
— Ależ przeciwnie. Zaszczyt — ironicznie skłonił głowę. — Zaszczyt, na który nie zasługuję.
Łucja udała, że nie słyszy ironii w jego głosie:
— W lecznicy bardzo często miewamy pacjentów, którzy się kiedyś leczyli u pana. I prawie zawsze profesor poleca im stosować nadal te środki, które pan im zapisał. Profesor uważa pana za bardzo dobrego lekarza. Gdy budowano lecznicę, sam mi mówił, że kiedyś i pan nią się zainteresuje.
— Uważam to za zbędne — odpowiedział Pawlicki. — Pan profesor i pani to chyba zupełnie wystarcza. Nikt mnie zresztą o to nie prosił, bym się interesował lecznicą. A sam nie chciałem się narzucać. Nie lubię, gdy mnie ktoś może nazwać intruzem.
— Myli się pan — zaprzeczyła żywo. — Nie mówiąc już o mnie, ale i profesor z wdzięcznością przyjąłby pańską współpracę.
— Pozwolę sobie w to wątpić — zauważył chłodno.
— Ależ dlaczego?
Odwrócił się do niej i spojrzał jej prosto w oczy:
— Chce pani, żebym był szczery?
— Bardzo proszę.
— Otóż rzeczywiście mam żal do profesora i żal do pani. Mam żal do was obojga. Przyjechaliście tu państwo, tutaj, gdzie jedynym lekarzem jestem ja. Oczywiście nie chcę się równać z profesorem. On jest wielkim uczonym, ja skromnym lekarzem wiejskim. Nawet nie chcę równać się z panią, która praktykując w stołecznych zakładach leczniczych, miała na pewno możność poznania najnowszych metod i środków lekarskich. Ale czułem się głęboko dotknięty tym, żeście państwo okazali dla mnie lekceważenie. Mogliście mnie lekceważyć, ale zdobyć się na tyle uprzejmości, by tego nie okazać!
Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/042
Ta strona została uwierzytelniona.