Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/048

Ta strona została uwierzytelniona.

Mówił bardzo głośno, śmiał się szeroko. Cały dom napełnił się dudnieniem jego głosu. Gdy poruszał się po pokoju, zdawało się, że poprzewraca wszystkie sprzęty. Pełno od niego było i głośno w lecznicy.
Ponieważ przyjechał wprost z sumy w Radoliszkach i była właśnie pora obiadowa, Jemioł zakrzątnął się, by przy jedzeniu nie zabrakło wódki. I nie zabrakło jej rzeczywiście. Pan Jurkowski okazał się dobrym kompanem. Obiad już był dawno zjedzony, a obaj przepijali do siebie nieustannie. Łucja czując się zmęczona pożegnała ich, by położyć się do łóżka. Gdy tylko wyszła, pan Jurkowski pochylił się ku Jemiołowi i powiedział szeptem, który doskonale słychać było w promieniu dwudziestu metrów dokoła domu:
— Ależ panie! Co to za nadzwyczajna kobieta! Na kamieniu takie powinny się rodzić.
Jemioł poważnie skinął głową:
— Nie mam nic przeciw tego rodzaju porodom, zacny agrariuszu. Chociaż mniemam, że one wołałyby rodzić się na czymś pulchniejszym.
Pan Jurkowski zmarszczył brwi z zainteresowaniem:
— Tak, hrabio. No, nasze kawalerskie!
Wypił i pan Jurkowski zapytał rzeczowo:
— Pan jest kawalerem?
— Tak. Ale nie maltańskim.
— A wie pan co, że mnie już obrzydło kawalerstwo. Człowiek dojeżdża do czterdziestki, czas już. Wielki czas
— I dlaczego pan się dotychczas nie ożenił?
— Właśnie czas. Czasu nie miałem. Śmiech powiedzieć, ale szczera prawda. Bo to tak, panie kochany: najpierw wojna. Człowiekowi wówczas takie rzeczy nie w głowie. A potem wracam do mego Kowalewa, a tu jak wymiótł. Bolszewicy wszystko spalili do fundamentów. Fundamenty ludzie rozkradli. Jak się to mówi, nie było o co rąk zaczepić. Więc jakże żenić się? Trudno wziąć żonę, posadzić ją panie kochany, pod gruszą i powiedzieć: siadaj no, umiłowana, tutaj i poczekaj, aż ja chałupę zbuduję i kawałek chleba dla ciebie z ziemi wyorzę. Gdy zaś już zabrałem się do odbudowy gospodarstwa, no to od świtu do nocy człowiek na nogach. Dopiero wszystko jako tako uładziłem, a tu kryzys. Myślę sobie: jakie licho? Ludzie przecież jeść nie przestaną. Ziemia swoje dać musi. Ale przez kilka lat nie dawała. Metr żyta, czy funt kłaków — jedna cena. Sam pan wiesz.
Jemioł przytaknął:
— Wiem, wiem. Bo wprawdzie żyta nie siałem, ale za to miałem plantację kłaków.
— Jak to? — zdziwił się pan Jurkowski.
— Całkiem zwyczajnie. Kłaków na czaszce. Jak pan widzi, panie ekonomie, plantacja funkcjonuje nieszczególnie.