z wichrami w zawody. Są to zawody, w których zawód cię nie spotka.
Rozbawiona Łucja śmiała się bez przymusu
— Słaby z pana prorok.
— Słaby?... Oby moje przepowiednie były błędne!
— Zapewniam pana, że nie mogą się sprawdzić — powiedziała z naciskiem.
— A mnie się zdawało, że ten hreczkosiej podbił pani serce od pierwszego wejrzenia.
— Rzeczywiście podbił moje serce, lecz nie w tym znaczeniu, jak pan myśli.
— A wie pani, że on najwyraźniej w świecie sunie do pani w koperczaki? To są konkury według wszelkich reguł wiejskich tradycyj.
Łucja machnęła ręką:
— Jestem najmocniej przekonana, że i tu się pan myli.
— Ręczę za to całym swoim majątkiem — upierał się Jemioł. — I kto wie, czy nie dopnie swego. Kto wie. Cierpliwością i pracą... Zobaczy pani, że będzie nas odwiedzał coraz częściej.
Jemioł nie mylił się. Rzeczywiście nie było niemal dnia bez wizyty pana Jurkowskiego. Przyjeżdżał pod różnymi pozorami. Raz dlatego, że było mu po drodze do któregoś ze znajomych domów, raz z tej racji, że w miasteczku miał interesy, to znów, by przywieźć jakieś prowianty, ofiarowane przez jego matkę lecznicy. Preteksty te nie były ani szczególnie przebiegłe, ani wyszukane. Uniemożliwiały jednak Łucji wszczęcie z nim otwartej rozmowy. Nawet wówczas, gdy zabrakło panu Jurkowskiemu konceptu sztucznych pozorów, mówił otwarcie:
— Nie wiele mam teraz w gospodarstwie do roboty, a człowiek przez cały rok napracuje się tyle, że zasłużył przecież na jakieś wytchnienie. Gdy pojadę do sąsiadów, rozmowa, jak państwo wiecie, nie jest zanadto urozmaicona. Gawędzi się o sprawach życia codziennego, a to o życie, a to o krowach, a to o służbie. Darujcie mi tedy, że was najeżdżam, ale miło mi spędzić tu godzinkę czasu.
Godzinka wprawdzie przeciągała się zazwyczaj do kilku godzin, ale znów niepodobna było powiedzieć mu, że chociaż jego wizyty są i dla Łucji przyjemne, nie mniej nie mogą doprowadzić do tego, czego się on spodziewa. Pan Jurkowski w swoich z nią rozmowach nigdy najmniejszym słowem nie zahaczył o te sprawy. Pomimo temperamentu i otwartości nie należał widać do ludzi agresywnych i wolał wprzódy wybadać grunt, niż narażać się na przykrą odmowę.
Tak stały sprawy, gdy pewnego wieczora bez żadnej zapowiedzi powrócił profesor Wilczur. Siedzieli właśnie przy herbacie, gdy usłyszeli zajeżdżającą furmankę. Zanim Jemioł zdążył wyjść na ganek, do sieni wszedł Wilczur. Łucja i pan Jurkowski
Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/050
Ta strona została uwierzytelniona.