— Ależ cóż znowu! — oburzył się profesor. — To jest bardzo przyjemny człowiek. A poza tym po cóż pani ma się nudzić. W pani wieku i tak to duże poświęcenie przebywanie na tym pustkowiu zdala od wszelkich rozrywek i zabaw. Przecież jakieś towarzystwo pani musi mieć.
Spojrzała nań z serdecznym uśmiechem:
— Pan wie najlepiej, że nie tęsknię za rozrywkami, i że towarzystwo pana najzupełniej mi wystarcza.
Nie mówiła tego zupełnie szczerze, choć może sama o tym nie wiedziała. W gruncie rzeczy bywały chwile, gdy się po prostu nudziła. Jeżeli wtedy nie przyjeżdżał pan Pawlicki, ani Jurkowki, zabierała się do pisania listów i te były dłuższe niż zwykle. Kolski pisywał niemal codziennie, a ton jego listów stawał się coraz smutniejszy. Nietrudno było się domyśleć, że popadł w rodzaj melancholii, i Łucja uważała za swój obowiązek pocieszać go i zachęcać do życia.
Pomimo sympatii, jaką żywiła dla pana Jurkowskiego, na skutek rozmowy z Wilczurem postanowiła rozmówić się z młodym ziemianinem i wyraźnie dać mu do zrozumienia, że jego wizyty w lecznicy nie mogą mieć tych następstw, których się spodziewa. Przypadek jednak zrządził, że na razie do perswazyj tych nie doszło. A stało się to dlatego, że pewnego popołudnia Jurkowski przyjechał wraz ze swoją siostrą. Była to niemłoda już panna, o miłej powierzchowności i chorowitym wyglądzie. Przyjechała z zaprosinami. Z racji jej imienin w Kowalewie miał odbyć się bal i stara pani Jurkowska najusilniej zapraszała Wilczura i Łucję. Profesor, gdy to usłyszał, zaśmiał się serdecznie:
— Ależ drodzy państwo! Bal i ja! Ja od niepamiętnych czasów nie byłem na balu. A nie tańczyłem od czasów studenckich. Na cóż ja wam się przydam?!
— Nie odmówi nam pan tego — odezwała się panna Jurkowska. — Przecież na balu będzie dużo osób starszych i nietańczących. A mamusia tak bardzo prosiła... Takby chciała poznać pana profesora. Tyle o panu słyszała. I od brata i od ludzi.
— Ależ ja i fraka nie mam — bronił się.
Okazało się jednak, że i to nie jest przeszkoda, gdyż w okolicy rzadko kto używa aż tak paradnego stroju na sąsiedzkich zabawach.
Wilczur spojrzał na Łucję, jakby oczekując od niej pomocy w obronie. Niespodziewanie jednak Łucja przyłączyła się do atakujących:
— Jeżeli istotnie balowe stroje nie są koniecznością, moglibyśmy skorzystać z zaproszenia.
Uśmiechnęła się do panny Jurkowskiej i dodała:
— Ja też strasznie dawno nie tańczyłam, a tak lubię taniec.
Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/053
Ta strona została uwierzytelniona.