Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/062

Ta strona została uwierzytelniona.

— To pomyłka — powiedziała z naciskiem — Mogę zapewnić pana, że nie ma w tym źdźbła prawdy.
— Jednak... — zaczął Nikorowicz.
Przerwała mu:
— Pan Jurkowski jest znajomym profesora i moim i przykro mi, że jego odwiedziny w lecznicy mogą być tak nietrafnie rozumiane.
Rozmowa ta wzburzyła Łucję. Nawet nie przypuszczała, by bywanie Jurkowskiego w lecznicy tak bardzo wszystkim rzuciło się w oczy. Teraz jednak dopiero ze spojrzeń obcych, z ich niektórych powiedzeń i stosunku do siebie, Łucja mogła wywnioskować, że uważają ją tu prawie za narzeczoną gospodarza. Długo wahała się nad wyborem sposobu zaprzeczenia tym mylnym przypuszczeniom. Wreszcie postanowiła rozmówić się jasno i otwarcie z Jurkowskim.
Wkrótce nadarzyła się ku temu sposobność: poprosił ją do tańca. Ponieważ mogli ich usłyszeć tańczący obok i z urywków dosłyszanych zdań domyślić się o czym mówi, gdy taniec już się skończył, zaproponowała:
— Chciałabym z panem pomówić gdzieś na osobności.
— Ależ z największą przyjemnością. Tym bardziej, panno Łucjo, że i ja panią o to chciałem prosić.
Przeprowadził ją przez sień i przez pokój, gdzie grano w brydża do swojej kancelarii. Nie było tu nikogo.
— Proszę pana, — zaczęła rzeczowo, siadając na fotelu, który jej przysunął — dowiedziałam się dzisiaj, że w okolicy krążą niedorzeczne plotki, jakoby pan w stosunku do mnie, czy też ja w stosunku do pana, żywimy zamiary małżeńskie.
Spojrzał na nią z niepokojem i zapytał:
— Dlaczego pani te pogłoski nazywa niedorzecznymi?
— Po prostu dlatego, że opierają się na czczym wymyśle. Na absurdalnym wymyśle.
— Jeżeli nawet na wymyśle, nie widzę bynajmniej jego absurdalności.
Chciała mu oszczędzić odmowy i dlatego potrząsnęła głową:
— Absurd polega na tym, że zarówno pan, jak i ja doskonale wiemy, że nie jesteśmy przeznaczeni dla siebie.
— Ja wcale tak nie sądzę — odrzekł marszcząc brwi.
— Na pewno pan tak sądzi — powiedziała z naciskiem. — Po pierwsze pan jest ziemianinem. Potrzebuje pan żony ziemianki, która by prowadziła panu dom. Ja jestem lekarzem. Jak pan wie, przeniosłam się w te strony po to, by pracować społecznie. Nie mam pojęcia o gospodarstwie. Nie znam się na tym i uważałabym, że marnuję swoje zdolności, swoje fachowe przygotowanie, gdybym zarzuciła pracę lekarską. Pracę tę uważam za swoje powołanie i nigdy się jej nie wyrzeknę.
Milczał przez chwilę i odezwał się wreszcie prawie gniewnie: