tego... On w pole, ona do parobków. A wie profesor, co ja mu na to powiedziałem?
— Skądże mogę wiedzieć? — wzruszył ramionami Wilczur.
— A ja mu powiedziałem: — To i wszystko w porządku, durniu jeden. A cóż ty myślałeś, że młoda kobieta życia nie potrzebuje? Że wciąż na ciebie, starego grzyba będzie się patrzeć i za tobą świata nie widzieć? Chciałeś się żenić — trzeba się było żenić z babą starą jak ty, a nie z młodą dziewuchą. Prawo takie jest na świecie, że młody do młodego ciągnie. Więc jak byłeś durniem, to teraz cierp... Tak mu powiedziałem. Cha... cha... cha...
— Miałem rację, czy nie?.. No co, profesorze. Miałem rację, czy nie...
Wilczur przybladł. Już od połowy opowiadania pana Jurkowskiego zrozumiał aluzję. W pierwszej chwili uczuł się najboleśniej dotknięty, później zrobiło mu się wstyd za człowieka, który we własnym domu pozwala sobie na podobnie niegodne obrażanie swoich gości. Teraz zorientował się, że zarówno podchmielenie, jak i zaczepka musiały mieć jakąś poważną przyczynę. Prawdopodobnie Jurkowski oświadczył się Łucji, a otrzymawszy odmowę, popadł w rozgoryczenie, które podyktowało mu ten nielicujący nie tylko już z gościnnością, lecz ze zwykłą przyzwoitością, postępek.
— No, profesorze, założę się o dwa konie, z bryczką, że pan powiedziałby mu to samo? Czyż nie? Jest przecież pan lekarzem i rozumie pan czego organizm wymaga, gdy jest młody, a czego nie może dać, gdy jest stary.
Ponieważ trzymał Wilczura za guzik i trudno było się z nim szamotać, profesor spojrzał nań i spokojnie powiedział:
— Zanadto upraszcza pan swoje poglądy, sądząc, że małżeństwo jest jedynie i wyłącznie sprawą organizmu.
— Ale i organizmu — upierał się Jurkowski. — Niechże mi profesor powie, co owa Małgośka miała robić? Powie pan, że jest niemoralna. Zgoda i na to. Ale gdyby była moralniejsza, to co zrobiłaby?... Co?... A no, uciekłaby od niego. Rzuciłaby go do ciężkiego diabła i poszłaby z innym. A gdyby była jak ta lilia bezgrzeszna, no to zostałaby przy nim i cierpiałaby do śmierci. Takie jest prawo na świecie, profesorze. I nikt go nie zmieni. Ot, co.
Wilczur z trudem panował nad swoimi nerwami. Aluzja była bardziej dotkliwa, niż jej autor mógł przypuszczać. Przypomnienie Beaty i jej ucieczki odżyło z całą jaskrawością. Uczuł się nagle niewypowiedzianie starym, zmęczonym, i zniechęconym do życia. Nie miał żalu do Jurkowskiego. Rozumiał, co ten człowiek przeżywa sam. Marzył teraz tylko o jednym: jak najprędzej stąd się wydostać. Korzystając z napływu gości do saloniku wymknął się gospodarzowi i udał się na poszuk-
Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/066
Ta strona została uwierzytelniona.