ny zupełnej nędzy. Nędzy, za którą przyjść musiała utrata pozycji towarzyskiej, wygód, strojów, znaczenia, urody i powodzenia. Niewiele przecież osób wiedziało dotychczas, że zbliżała się do czterdziestki. Nakładem nieograniczonych kosztów i wielu poświęceń utrzymywała swą urodę, z której słynęła z czasów młodości. Teraz, gdy stawała przed lustrem, ogarniała ją rozpacz. Dobrze rozumiała, że już nie będzie mogła zacząć nowego życia. Że jej kariera wraz ze śmiercią Jerzego zostałaby jak nożem ucięta. Mogła liczyć na powodzenie u mężczyzn, póty, póki wypielęgnowana, wytworna i poszukiwana w towarzystwie, roztaczała swoje uroki. Na biedną, źle ubraną i znękaną kobietę, żaden mężczyzna nie spojrzy.
I gdy namiętnym, rozkazującym głosem mówiła mężowi:
— Musisz żyć!... Ty będziesz żył!...
To oznaczało jednocześnie: — Ja chcę żyć, a twoja śmierć jest i moją śmiercią.
Na koszt lecznicy sprowadzono najznakomitszych specjalistów krajowych i zagranicznych. Nad łóżkiem chorego co kilka dni odbywały się długie konsylia.
I nikt nie robił nadziei. Nie mógł jej robić. Narośl pod czaszką powoli, lecz nieustannie rozrastała się, uciskając zwoje mózgowe. Koniec już był tylko kwestią krótkiego czasu. Ostatnie konsylium orzekło, że ze względu na rozgałęzienie nowotworu zabieg operacyjny też jest prawie niemożliwością. Słynny amerykański lekarz, profesor Colleman, który przerwał swoje wywczasy na Riwierze, by pospieszyć do łoża chorego kolegi, powiedział Dobranieckiemu, gdy ten domagał się ścisłej prawdy:
— Nie podjąłbym się operacji, bo nie widzę jej celu.
Dobraniecki szepnął:
— Od dawna już jestem tego samego zdania... Jedna szansa na sto.
— Jedna na sto tysięcy — poprawił Colleman.
Tegoż popołudnia pani Dobraniecka, wysłuchawszy wyroku powzięła postanowienie: jeżeli jest jedna szansa na sto tysięcy, to jednak należy spróbować operacji. Póty błagała Collemana, aż ten się zgodził:
— Absolutnie jestem przekonany. że operacja się nie uda. Przyspieszy tylko o tydzień lub o dziesięć dni śmierć chorego. Jednak jeżeli pani kategorycznie sobie tego życzy, mogę to zrobić. Wątpię tylko, czy profesor Dobraniecki zechce. Doskonale się orientuje w swoim stanie i sam jest zbyt dobrym chirurgiem, by nie rozumieć, że nóż tu nic nie pomoże.
Amerykanin nie mylił się.
Wszystko już było przygotowane. Sala operacyjna gotowa, gdy pani Nina zaczęła prosić męża, by zgodził się na zabieg chirurgiczny.
Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/072
Ta strona została uwierzytelniona.