cie takich skarbów, którymi mogłaby zdobyć przychylność Wilczura, chwyciła się oburącz tej nadziei:
— Jerzy, zgodziłbyś się na operację, gdyby to on miał ją przeprowadzić?
— Tak — odpowiedział po chwili wahania. — Ale nie ma o czym mówić.
Była zgorączkowana i podniecona:
— Może by jednak warto spróbować? Może się zgodzi?
— Nie zgodzi się.
Nina jednak uczepiła się tej myśli. Nie mogła się jej pozbyć, i gdy tylko wyszła z pokoju chorego, zapytała pierwszego spotkanego sanitariusza:
— Czy jest doktór Kolski?
— Jest na górze w sali operacyjnej, proszę pani.
— Gdy tylko skończy się operacja, proszę go natychmiast poprosić na dół. Będę czekała w jego gabinecie.
Kolski wysłuchał projektu Niny z największym zdumieniem. Też nie wierzył, by Wilczur zechciał operować Dobranieckiego. Nie wierzył by chciał w ogóle przyjechać do Warszawy.
— A jednak niech pan doń napisze — nalegała. — Niech pan doń zadepeszuje. Ja nie mogę. Sam pan rozumie. Nie chodzi mi o moją ambicję, ale wiem, że moją depeszę bez czytania wyrzuci. Lubił przecież pana.
Kolski potrząsnął głową:
— Moja prośba też nic nie wskóra.
— Więc niech pan napisze do dra Kańskiej. On się w niej kocha. Jej prośbom może ulegnie. A mówił pan, że ona ma takie dobre serce. Przecież tu chodzi o litość. O litość dla konającego. Nie może mi pan tego odmówić!
Po długim wahaniu Kolski zgodził się, chociaż wiedział, że tym usposobi do siebie Łucję nieżyczliwie. Wspólnie z panią Dobraniecką zredagowali długą depeszę.
A teraz właśnie czekali na odpowiedź. Pani Nina raz po raz, wychodziła z pokoju męża, by dowiedzieć się, czy Kolski nie otrzymał wiadomości. Depesza nadeszła koło południa. Kolski otworzył ją i przeczytał głośno:
„Profesor Wilczur cierpi na niedowład lewej ręki. Dlatego nie może podjąć się operacji. — Łucja.”
Nina bezsilnie opadła na fotel:
— Boże, Boże!...
Nagle zerwała się:
— To nieprawda. To nie może być prawda! To jest tylko wykręt. Nie wierzę w to!
Chwyciła depeszę i potrząsając nią gorączkowo mówiła:
— Przecież to jasne, że wykręt. On nie ma serca. Boże drogi! Co robić? Niechże pan radzi. Jak go skłonić?!... Na pewno
Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/074
Ta strona została uwierzytelniona.