Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/075

Ta strona została uwierzytelniona.

jest zupełnie zdrów i cieszy się tam, że jego wróg umiera. Ten niedowład ręki jest zdawkowym wymysłem.
Kolski potrząsnął głowę:
— Nie sądzę. Panna Łucja nie uciekałaby się do takich wybiegów. A i profesor też nie miałby do tego powodów. Mogliby przecież odpisać, że brak mu czasu.
— Więc co to jest? Niechże pan mówi co to jest?
Wzruszył ramionami:
— Przypuszczam, że prawda.
Pani Nina zaczęła płakać. Kolski przyglądał się jej zwichrzonym włosom, zaczerwienionej twarzy i spuchniętym od łez powiekom. Była odstręczająca. Odstręczająca i niekonsekwentna. Przez długie lata zdradzała i okłamywała swego męża, a teraz rozpacza, tak, jakby była najwierniejszą dlań żoną. Może dlatego właśnie w Kolskim zrodziło się współczucie. Osobiście wprawdzie był przekonany, że życie Dobranieckiego jest nie do uratowania. Podzielał zdanie Collemana, że może tu być mowa o jednej szansie na sto tysięcy. A jednak... Jednak widział już nie jednego pacjenta, który był w podobnej sytuacji. Czarodziejski lancet profesora Wilczura umiał pośród stu tysięcy szans odnaleźć jedną szczęśliwą.
Jeszcze raz przeczytał depeszę:
— Niedowład ręki — myślał. — Niedowład, a zatem nie całkowite porażenie... A zresztą, czy konieczne jest użycie przy tej operacji obu?... Trepanację i tak przeprowadzi asystent. To drobiazg. Chodzi o usunięcie nowotworu. Tu przecież może wystarczyć jedna ręka. Mogą wystarczyć nawet wskazówki.
Kolski wiedział z doświadczenia, że Wilczur ma jakiś zdumiewający instynkt momentalnego orientowania się w polu operacyjnym. Instynkt niezawodny. Narośl rozgałęziona i najbardziej skomplikowana była dlań jakby czymś od dawna znanym...
— Proszę pani — odezwał się, a Nina natychmiast przestała płakać, jakby oczekując nadziei — proszę pani, sądzę, że jeżeli nawet profesor Wilczur cierpi na ów niedowład ręki, mógłby jednak przeprowadzić operację.
— Mógłby?... O Boże! Na pewno mógłby?
— Na pewno. Oczywiście z niejakim utrudnieniem. Al jest to niemożliwością.
— A czy on da się o tym przekonać?
Kolski nieznacznie wzruszył ramionami:
— Sam jako chirurg wie dobrze, że przy pomoc asystentów, zwłaszcza asystentów, którzy znają go od dawna i niejedną już z nim przeprowadzali operację, dokonać może tego zabiegu.
— Ale jak go do tego zmusić?