obok niej, w ten sposób zmienić się może w nieznośną torturę dla obojga.
— Nie wiem — zaczął niepewnym tonem — nie wiem, czy mogę sobie na to pozwolić, panie profesorze.
— Dlaczego?
— W Warszawie mam moc pracy. Lecznica pełna... Poza tym prywatni pacjenci.
— Tak... Ale w lecznicy... Doktor Rancewicz zwolnił mnie tylko na dwie doby.
Wilczur przyjrzał mu się uważnie:
— Panie kolego. Sądzę, że w tej sytuacji nie może to być argumentem, z którym należałoby się liczyć.
— Zapewne — jąkał się Kolski. — Jednak z drugiej strony...
— Nie chcę wywierać na pana nacisku. Nie przypuszczałem, że pobyt tu byłby dla pana tak przykry. Wiem od dr Kańskiej, że nieraz w listach do niej, wyrażał pan zamiar odwiedzin u nas. W każdym jednak razie nie mogę cofnąć swojego warunku. Więc niech się pan zastanowi.
— Ależ tu nie ma o czym mówić — zerwała się z krzesła pani Dobraniecka. — Oczywiście, dr Kolski zostanie. Rozmówienie się z Rancewiczem biorę na siebie. Byłoby czymś nieprawdopodobnym, gdyby Rancewicz mógł mieć jakiekolwiek pretensje z tego tytułu. Nie rozumiem dlaczego pan się opiera. Nie rozumiem tym bardziej, że przecież wiem, jak wielką sympatią pan darzy...
— Zgadzam się — szybko przerwał jej Kolski. — Zostanę póki pan profesor nie wróci.
— Oto i wszystko w porządku — uśmiechnął się Wilczur. — Niewygody tu nie są znowu aż tak straszne. Zamieszka pan w moim pokoju. I proszę bardzo korzystać ze wszystkiego, co się panu przyda. Bo pewno rzeczy niewiele pan tu ze sobą zabrał.
Kolski potrząsnął głową:
— Wcale nie zabrałem.
— Więc da mi pan numer swego telefonu w Warszawie i zaraz po przyjeździe zadzwonię, by panu wszystko potrzebne wysłali.
— Już ja to załatwię — wtrąciła Dobraniecka.
— Nie zaszkodzi też panu, kolego zapoznanie się z tutejszymi warunkami i z tutejszymi ludźmi. Ot, krótkie wakacje, chociaż pogoda nie wakacyjna.
Kolski po namyśle powiedział:
— Chciałbym tylko prosić pana profesora o jedno...
— Słucham.
— Chciałem prosić, by... pan profesor zechciał zakomunikować pannie Łucji, że inicjatywa mego tu pozostania wyszła od pana, i że postawił pan to jako warunek swego wyjazdu do Warszawy.
Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/085
Ta strona została uwierzytelniona.