Gdzieś na dole rozległo się dwanaście uderzeń zegara. Mała, metalowa łyżeczka zanurzyła się głęboko i ledwie dostrzegalnymi ruchami badała teren. Trwało to bardzo długo. Wreszcie z brzękiem upadła na szklaną płytę, a zastąpił ją równie mały, wąski nóż o bardzo krótkim ostrzu.
Obecni wstrzymali oddech. Niespodziewanie pośród białych zwojów ukazało się kilka kropel przeźroczystego lekko mętnego płynu. Ujrzawszy to Jurkowski był przekonany, że Wilczur przerwie operację. Było jasne, że gdzieś została przecięta opona pajęcza.
Profesor jednak nie przerywał.
— Czyżby nie widział? Czyżby nie zauważył? — pomyśleli jednocześnie Jurkowski i stojący tuż za nim Rancewicz.
Nieznośny żar świateł stawał się nie do wytrzymania.
Nagle Wilczur zanurzył dwa palce miedzy rozchylone półkule i powoli wydobył z wnętrza coś, co przypominało rozgwiazdę morską o kolorze sinawo-fioletowym z żółtymi brzegami.
Docent Biernacki natychmiast podał mu lupę i Wilczur uważnie milimetr po milimetrze obejrzał wycięty nowotwór. W niektórych miejscach było na nim kilka skaz i zadrapań, lecz mogło uchodzić za pewne, że został wyjęty w całości, że wewnątrz nie pozostało nic.
— Można zamykać — ochrypniętym głosem powiedział Wilczur.
Pielęgniarka zbliżyła się doń, trzymając słój z formaliną. Profesor wyciągnął rękę, by wrzucić do niego nowotwór, lecz nie trafił i kawałek sinawego mięsa spadł na podłogę. Ręka dygotała znowu.
Biernacki i Żuk przystąpili do swojej pracy. Wilczur bez słowa skierował się do rozbieralni i tu ciężko opadł na krzesło. Był niesłychanie zmęczony i wyczerpany nerwowo. Operacja trwała godzinę i pięćdziesiąt osiem minut. Do rozbieralni weszli Jurkowski, a za nim Rancewicz i inni. Nikt nie odezwał się ani słowem. W milczeniu zdejmowali kitle, rękawice i maski. Jurkowski pomógł przebrać się Wilczurowi.
Dopiero po dłuższym odpoczynku Wilczur zszedł na dół do dawnego swego gabinetu. Wkrótce zebrali się tu wszyscy. Teraz dopiero Biernacki zapytał:
— Czy pańskim zdaniem będzie żył, panie profesorze?
— Nie wiem — odpowiedział Wilczur.
— Przecież operacja się udała.
— Teoretycznie tak. Nie mogę jednak być pewien, czy nie doznał uszkodzenia mózgu od strony wewnętrznej. To jedno. A drugie, czy operacja w ogóle nie była spóźniona. Będziemy wiedzieli to dopiero po ustaniu działania narkozy.
Zwrócił się do Rancewicza.
— Oczywiście zarządził pan zastrzyki wzmacniające?
Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/093
Ta strona została uwierzytelniona.