chate koniki. Nieco niżej w dole widniały zabudowania młynarskie. Wokół rozciągał się smutny, jednostajny widok aż do ogołoconego już napoły z liści traktu.
Ostrożnie stąpając po kamieniach rozrzuconych w błocie okrążył budynek. Tu przynajmniej było suszej. Znalazł ubitą ścieżkę, prowadzącą w kierunku stawu. Doszedłszy doń stał długo i patrzył na gładką taflę wody, po której leniwie z ledwie dostrzegalną szybkością przesuwały się jakieś źdźbła trawy, pożółkłe liście i małe gałązki.
— Biedna Łucja — myślał. — W tym wszystkim zamknąć swoje życie. W tej beznadziejności, w tej codziennej szarzyźnie...
Ociężałym krokiem zawrócił do domu. Uprzytomnił sobie, że powinien pomóc jej w przyjmowaniu pacjentów. Zapukał do drzwi ambulatorium i wszedł. Na krześle siedziała jakaś babina z odchyloną głową. Jeden rzut oka wystarczył Kolskiemu, by poznać, że cierpi na jaglicę. Łucja pochylona nad nią opatrywała jej oczy. Nie przerywając swego zajęcia zerknęła w stronę Kolskiego i powiedziała:
— Już pan wstał? Obudzili pana, prawda? Niech pan idzie do mego pokoju, tam przygotowane jest dla pana śniadanie.
— Dziękuję pani. Nie jestem głodny. Chciałbym pani pomóc. Na śniadanie będę miał czas później.
— Nie, nie — zaprotestowała — najpierw niech pan się posili.
Do pokoju weszła Donka w białym kitlu i Łucja zwróciła się do niej:
— Donko, zaprowadź pana doktora do mego pokoju. To jest moja asystentka — uśmiechnęła się do Kolskiego — panna Donka.
Kolski podał jej rękę, wymieniając swoje nazwisko.
Pokój Łucji ładniej wyglądał niż sypialnia profesora. Był mniejszy, lecz znać było, że jest mieszkaniem kobiety. Na niewielkim stoliku, na szafce i na oknie stały garneczki z pękami sośnicy, na ścianach rozpięte były haftowane ręczniki, widocznie arcydzieła pacjentek Łucji, wisiały tu też fotografie w skromnych czarnych ramkach. Wśród nich znalazł i swoją, i ze smutkiem stwierdził, że umieszczona była na uboczu. W samym środku była duża fotografia profesora Wilczura.
— A może pan woli gorące mleko, panie doktorze? — zapytała Donka.
— Nie, dziękuję. Wolę zimne.
— To życzę smacznego — kiwnęła mu głowę i wyszła.
Na białym zgrzebnym obrusie przygotowane było śniadanie. Zastawa składała się z niewielu przedmiotów: duży gliniany dzbanek z mlekiem, blaszany emaliowany kubek, bochenek chleba czarnego, nóż, maselniczka pełna masła. Rzeczywiście nie był głodny i wypił tylko dwa kubki mleka, po czym wrócił
Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/098
Ta strona została uwierzytelniona.