do ambulatorium. Na jego widok Łucja powiedziała:
— Koło drzwi wisi kitel profesora. Niech pan prędko nakłada, bo właśnie ten młody obywatel potrzebuje pańskiej pomocy.
I zakończyła po łacinie:
— Jestem pewna, że to zapalenie wyrostka robaczkowego. Nie wiem tylko, czy operacja jest konieczna.
Na długim: wąskim stole leżał piętnasto- czy też szesnastoletni chłopak, pojękując z cicha.
— Zaraz zobaczymy — już swoim „urzędowym” tonem mruknął Kolski.
Diagnoza Łucji była słuszna. Istotnie był to wypadek ropnego zapalenia. Termometr wskazywał 38,5. Wyraźne bóle wzdłuż pachwiny i w głąb jamy brzusznej wskazywały na to, że nie należało zwlekać. Chorego przeprowadzono do pokoju operacyjnego.
— Czy wystarczy panu pomoc Donki? — zapytała Łucja. — Donka już nie raz asystowała przy operacjach.
Kolski spojrzał na dziewczynę niezdecydowanie:
— Ponieważ nie jestem jeszcze obeznany z tutejszymi warunkami wolałbym tym razem...
— Dobrze. Przygotowania wszystkie załatwi Donka, a później ja przyjdę. Tymczasem wyrwę ząb jednemu poczciwcowi, który skręca się z bólu.
Łucja skinęła głową.
Kolski zdziwił się:
— Jak to? I dentystykę też pani musi uprawiać?
— Ach — zaśmiała się. — Wszystko. Najbliższy dentysta mieszka o trzydzieści kilometrów stąd.
W dwadzieścia minut później zjawiła się znowu i Kolski przystąpił do operacji klnąc w duchu jakąś opóźnioną, a zjadliwą jesienną muchę, która go ustawicznie napastowała.
To okropne — myślał, przeprowadzać operację w takich warunkach. Przecież tu lada chwila może usiąść mucha na otwartą ranę.
Jakby odgadując jego myśli, Łucja powiedziała:
— Muchy są największą naszą plagą. Nie ma pan pojęcia ile trudu kosztuje latem wypędzenie ich z tego pokoju. Zdają się przenikać przez ściany.
— Nie jest to najbezpieczniejsze przy dokonywaniu operacyj — zauważył Kolski.
— Tak ale na to nie ma żadnej rady.
Kolski miał już na końcu języka uwagę że jest rada, mianowicie wyjechać stąd, w porę się jednak pohamował.
— Pomimo to nie mieliśmy, dzięki Bogu, dotychczas wypadku zakażenia, i wszystkie operacje się udawały — mówiła Łucja.
Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/099
Ta strona została uwierzytelniona.