go do tego skłonić chyba tylko choroba. To znowu nie zgadzało się z jeszcze bardziej dziwną informacją: profesor wyraźnie pisał, że operował Dobranieckiego osobiście. Oznaczałoby to, że jakoś zdołał usunąć drżenie swojej lewej ręki. Wszystko to wydawało się Łucji wysoce tajemnicze. Skoro zabiegał u Rancewicza o prawo zatrzymania Kolskiego musiał już z góry w Warszawie wiedzieć, że nie powróci od razu, i że na kilka dni zostanie w Wilnie.
Jeżeli tedy był zdrów, co mogło go skłonić do pobytu w mieście? Tu w grę wchodzić mogły jedynie jego sprawy rodzinne. Czyżby przyjazd córki lub zięcia?... Ale w takim razie dlaczego nie wspomina o tym?...
Łucja gubiła się w domysłach. Wreszcie zdecydowała się zapytać Jemioła, co on o tym sądzi. Przypuszczała, że profesor przed wyjazdem mógł z nim mówić o jakichś swoich tajemniczych planach.
Jemioł jednak nic nie wiedział. Przeczytał list i wzruszył ramionami:
— Jeżeli tak go ciągnie do Wilna — powiedział — widocznie tam podczas swojej kuracji poznał jakąś dziewczynkę.
— Plecie pan głupstwa — skrzywiła się Łucja.
— Bo widzi pani — z niezmąconą pewnością siebie ciągnął Jemioł — gdyby chodziło o mnie, mogłaby pani być pewna, że ugrzęznę gdzieś po drodze z racji odkrycia jakiejś wyjątkowo tentującej knajpy. Natomiast on by tego nie zrobił. A trzeba pani wiedzieć, że oprócz wódeczności tylko miłość jeszcze rządzi światem. Więc może go jakaś pikantna miłostka w drodze zatrzymała?
Oczywiście ani przez chwilę nie brała poważnie tych niedorzecznych słów Jemioła i zdecydowała się pomówić z Kolskim. Tym łatwiej jej to przyszło, że przy sposobności mogła pokazać mu list profesora, list pełen tak pochlebnych słów o Kolskim.
— Właściwie mówiąc nie powinnam panu, panie Janku, dawać tego do rąk. Popadnie pan jeszcze w zarozumiałość — żartowała. — Ale jest tu niejako urlop dla pana, więc niech już pan to przeczyta.
Kolski rzeczywiście był trochę zażenowany pochwałami Wilczura o sobie. Nie mniej zdziwiła go decyzja profesora pozostania w Wilnie. Co dotyczyło operacji powiedział:
— W tym nie widzę nic nadzwyczajnego. Takie rzeczy można robić jedną ręką przy wprawnej pomocy dwóch osób. A przecież tam nie brakowało chirurgów, zgranych z profesorem od dawna. Nie chwaląc się ja sam nieraz mu asystowałem, wiedziałem dobrze z całą dokładnością, co oznacza każdy jego ruch lub co nakazuje mi zrobić. Co zaś dotyczy Wilna, sądzę, że po prostu chciał odpocząć. Może ma tam szansę wyjednania jakichś subsydiów dla tej lecznicy. A zresztą
Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.