Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

— Uszom swoim nie wierzę. Doktora Kolskiego znam od dawna. To bardzo porządny lekarz i miły człowiek. Nic mu zarzucić nie mogę. Czyżby on tu podczas mojej nieobecności coś złego robił?
Prokop wzruszył ramionami:
— Złego, nie złego. Ale ty byś lepiej zrobił, nie zostawiając go tutaj.
— Ludzie, których leczył, wcale się nie skarżyli na niego...
Prokop machnął ręką:
— Leczenie leczeniem, a więcej on patrzy w zdrowych, niż w chorych. Myślałem, że sam to zauważysz i położysz temu koniec. A ty ich jeszcze teraz na jakieś wieczorynki razem wysyłasz.
Wilczur zaśmiał się z przymusem i poklepał Prokopa po ramieniu:
— A cóż mam robić, stary przyjacielu? Młodzi są, oboje młodzi, to niech się sobie wytańczą. Dla nas z tobą pogawędka, ciepły piec, a dla nich zabawa. Ot, i wszystko w porządku.
Prokop pokręcił głową:
— Dziwne rzeczy mówisz. Ja bym tam swojej kobiecie, a zwłaszcza gdyby była młoda, nie pozwolił na to.
— Swojej?... machnął ręką Wilczur. — A czy może być swoja kobieta, przyjacielu? Swoją może być chałupa, swoja kurtka, swoja krowa, ale kobieta? Przecież ona też myśli i czuje, tak samo jak i ja. Takie same ma prawa jak i ja. Przeciw woli ją trzymać? Toż to więzienie. I jakiż miałbyś pożytek z takiej, co wbrew swemu sercu przy tobie siedzi i tylko myśli o tym, jakby się wyrwać, i na swój los narzeka?
— Prawo takie boskie jest — surowo powiedział Prokop.
— Ech, przyjacielu. Właśnie żeby to prawo było przestrzegane, to trzeba dobrze namyślić się, zanim się kobietę tym prawem z sobą zwiąże. Prawo to tylko wtedy moc swoją będzie miało, gdy zatwierdzi to, co w dwóch sercach zostało postanowione.
Prokop zamyślił się i powiedział:
— A ja myślałem, że u was już postanowione.
— Dzięki Bogu, nie było jeszcze postanowione — ze smutkiem odpowiedział Wilczur, i zaczął mówić o innych sprawach, dając tym do zrozumienia Prokopowi, że poruszony przezeń temat jest dlań przykry.
Tymczasem w gościnnym domu państwa Pawlickich serdecznie i z wylaniem witano gości. Łucja nie omyliła się. Istotnie pan Jurkowski wydawał się zaskoczony tym, że przyjechała nie w towarzystwie Wilczura. Przyglądał się uważnie Kolskiemu, zwłaszcza wtedy, gdy Łucja z nim tańczyła. Sam pan Jurkowski demonstracyjnie nie tańczył, natomiast często odwiedzał bufet, by wracać znów do salonu i podpierać odrzwia.