— Ależ dlaczego?
Łucja nie mogła dłużej wytrzymać. Łzy napłynęły jej do oczu, w piersi odezwało się spazmatyczne łkanie. Zaskoczony Kolski chwycił ją w objęcia i mocno przytulił do siebie.
— Kochana — powtarzał — uspokój się, kochana.
Ona jednak nie mogła opanować szlochu. Czuła podtrzymujące ją ramiona, nie miała jednak siły, by się z nich wyrwać. Czuła na włosach jego pocałunki łagodne, serdeczne i tak pożądane. I tym wyraźniej odzywała się w niej świadomość, że musi wyrzec się ich na zawsze, do końca życia.
Kolski usadowił Łucję na fotelu i klęknąwszy przy niej błagał ją najczulszymi słowami, by się uspokoiła. Stopniowo odzyskiwała zdolność mówienia. Wycierał jej oczy i policzki swoją chusteczką.
— Nie zostawię cię nigdy, kochana — mówił. — Nie oddam cię nikomu.
— Janku… Janku — szepnęła i zarzuciła mu ręce na szyję.
W nagłym porywie przyciągnął ją do siebie:
— Kochasz mnie! Wiem, że kochasz!
— Ciebie, tylko ciebie!
— No widzisz, jakie to szczęście! Jakie to wielkie szczęście — mówił głosem nabrzmiałym wzruszeniem. — Pobierzemy się i już nie rozstaniemy się nigdy. Nic nas nie rozłączy. Najdroższa moja, jedyna!…
Łucja przygryzła wargi, odsunęła go od siebie i potrząsnęła głową:
— Nie, Janku… Nie… Kocham cię, ale wiesz dobrze, że nie jestem wolna, że nie mogę sobą rozporządzać. Musimy się oboje z tym pogodzić. Na to nie ma żadnego sposobu…
Spojrzał na nią z lękiem.
— Jak mam to rozumieć, że nie jesteś wolna? Co przez to chcesz powiedzieć?
— Że mam zobowiązania, z których się nie mogę wycofać.
Ujął ją za rękę w przegubie:
— Łucjo, czy to ma znaczyć, że jesteś jego… że łączy cię z nim…
Zrozumiała pytanie, którego nie mógł wydobyć z siebie, i zaprzeczyła żywo:
— Ach, nie. Broń Boże. Ale są przecież zobowiązania stokroć mocniejsze od tego…
— Żadne zobowiązania — wybuchnął — nie mogą być mocniejsze od prawdziwego uczucia.
Zaprzeczyła ruchem głowy:
— Zbyt proste ujęcie. Nie. Nie mogę. Nie umiałabym zacząć z nim o tym mówić. Te słowa nie przeszłyby mi przez usta. Och, dość pomyśleć o tym, jakie ten człowiek miał tragiczne życie, ile krzywd spadło nań najbardziej niezasłużenie,
Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.