zestawianiem powikłanego złamania ręki jednej z pacjentek Miała słabe serce i wobec tego zabieg musiał odbywać się bez narkozy. Krzyki operowanej rozlegały się raz po raz.
Profesor zdjął kitel i myjąc ręce powiedział:
— Niech pani teraz wstąpi do mnie, panno Łucjo Coś pani pokażę
— Ach, tak — zawołała — Domyślam się. Wczoraj przecież miała nadejść paczka z zakupionymi przez pana aparatami.
— Przyszła rzeczywiście — potwierdził Wilczur. — Lecz oprócz niej otrzymałem coś jeszcze. Coś bardzo ciekawego.
— Naprawdę jestem zaintrygowana.
— Wie pani, że podczas pobytu w Wilnie nawiązałem znajomość z doktorem Jóźwińskim, który wykłada na tamtejszym uniwersytecie. Bardzo światły i miły człowiek. Wiedział już o naszej lecznicy i bardzo się nią zainteresował. Opowiadałem mu wiele o tutejszej pracy, a teraz napisał do mnie list. Chcę go pani pokazać.
Przeszli do pokoju Wilczura i profesor podał Łucji złożony arkusik papieru. Rozwinęła i przeczytała:
— „Czcigodny Profesorze i Drogi Kolego! Wczoraj otrzymałem pańską kartkę i ucieszyłem się, że będę się mógł Panu na coś przydać. Ja i moi uczniowie. Rozmawiałem już z kilkoma. Większość przyjmuje Pańską inicjatywę z entuzjazmem. Pracować pod pańskim kierownictwem — nie owijamy rzeczy w bawełnę — to przecież zaszczyt dla każdego lekarza, nie tylko dla początkującego. Niezupełnie zgadzam się z panem, że należy wybierać kandydatów, posiadających jakie takie dochody. Na razie mam ich trzech. Na pierwszy ogień przyślę Panu najzdolniejszego z nich, doktora Szymona Jasińskiego. Jest to młody chłopak z dobrej rodziny, pracowity, sumienny i zapowiadający się na doskonałego lekarza. Jestem przekonany, że pod pańską ręką stanie się nim rzeczywiście. Półroczny kurs w pańskiej lecznicy świetnie mu zrobi. Po sześciu miesiącach przyślę Panu następnego. Rozmawiałem już z dziekanem i oczywiście bez najmniejszego sprzeciwu zgodził się na zaliczanie im praktyki u Pana. Może Pan być pewien, drogi Profesorze, że pamiętamy tu o Panu i nie zostawimy Go samego bez pomocnika ani na jeden dzień. Dr Jasiński wyjeżdża pojutrze. Najserdeczniejsze pozdrowienia i życzenia dalszej owocnej pracy przesyła szczerze oddany — F. Jóźwiński.”
Łucja skończyła czytać i podniosła na profesora oczy.
— Jakże się to pani podoba? — zapytał Wilczur.
— W zasadzie... — zaczęła Łucja — w zasadzie to jest rzeczywiście bardzo piękna myśl. Ale...
— Jakie ale?
— Nie rozumiem tu jednego: dlaczego w liście jest powiedziane, że nie zostawią pana samego. Przecież skoro profe-
Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.