wiązku?… Przecież nie miałbym dnia spokojnego, ani spokojnej nocy. Przecież czułbym się krzywdzicielem, czułbym się zawadą. Nie, panno Łucjo. Pani obecność tutaj i pani poświęcenie nie sprawiłyby niczego dobrego, lecz wiele zła. I pani i mnie i Kolskiemu. Byłoby to po prostu szaleństwo skazywać na męczarnie troje ludzi dla jakiejś zasady, która nie ma żadnego sensu.
Łucja zakryła twarz rękami i płakała:
— Nie mogę zostawić pana. Nie mogę.
— I jeszcze coś pani powiem. Takie wyrzeczenie się ze strony pani po prostu obrażałoby mnie. Oznaczałoby, że uważa mnie pani za bezradnego starca, który już sobie rady dać nie może. Byłoby to poświęcenie, oparte na litości. A chyba nie sądzi pani, bym zasługiwał na litość.
— Tak — odezwała się wśród łkania. — Ale dlaczego pan się zawsze poświęca?
Wilczur wzruszył ramionami:
— Tu o poświęceniu z mojej strony nie może być mowy. Nie wyrzekam się pani, droga panno Łucjo, dlatego przede wszystkim, że pani nie jest, nie była i być nie może moją własnością. Nie może pani, bo pani sama do siebie nie należy. Serce pani już jest własnością innego. Tak, droga Łucjo. Nie będę przed panią ukrywał, że smutno mi tu będzie bez pani, że tam czasami potęsknię, powspominam, ale przynajmniej będę miał tę radość, że nie stanąłem na drodze do waszego szczęścia, że was nie skrzywdziłem.
Wciąż nie mogła się uspokoić:
— Po co on tu przyjechał? Po co przyjechał?!…
— Bardzo dobrze się stało. Niech pani pomyśli, Łucjo, że byłoby gorzej, gdyby on lub ktoś inny zjawił się nie teraz, lecz za rok lub dwa. Bo to było nieuniknione. To musiało się stać wcześniej czy później. Jest lepiej, że stało się wcześniej. Lepiej dla pani i dla mnie.
Wciąż płakała. Wilczur wstał i gładząc jej włosy mówił:
— Taki już jest los, droga Łucjo, i nie trzeba z nim walczyć. Te kilka lat, które mi jeszcze do życia zostały, spędzę tu w ciszy i spokoju, a przed panią całe długie życie. Mąż, dzieci, własny dom. Kolski to naprawdę dzielny chłopak. Dzielny i uczciwy. Będzie wam z sobą dobrze. A im lepiej wam będzie, tym i moja radość będzie większa. Bo lubię was oboje, a dla pani, drogie dziecko, do końca życia zachowam najcieplejsze uczucia.
Chwyciła jego rękę i przywarła do niej ustami. Nie bronił się i powiedział:
— Mam nadzieję, że od czasu do czasu przyjedzie tu pani mnie odwiedzić. Będzie to dla mnie prawdziwe święto… No, a teraz już trzeba się uspokoić. Już jest po wszystkim. Proszę wytrzeć oczy. Zaraz przyjdzie Donka, bo pewno już obiad go-
Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.