— Ważna to bardzo jest umiejętność znać się na roślinach — odparł Sanczo — gdyż tak mi się coś zdaje, że przyjdzie dzień, gdy znajomości tej bardzo będziemy potrzebowali.
Mówiąc tak, wyciągnął z sakiew jedzenie i potraktował niem Den Kichota. Jęli pożywać pospołu; smaczno, lecz z pośpiechem, chcieli bowiem na tę noc jakiś odpowiedni schron sobie zapewnić. Skończywszy więc swoją skromną i suchą wieczerzę, dosiedli wierzchowców i ruszyli szukać noclegu, aby zanim mrok nastanie, do jakiejś mieściny się dobrać... Ale słońce zaszło i nadzieja ich zwiodła, tak iż postanowili spędzić noc w szałasach pastuszych, napotkanych po drodze. Sanczo ubolewał, że nie dostał się na nocleg pod dach jakiegoś zajozdu, natomiast Dor Kichot cieszył się, że spędzi noc pod gwiazdami. Ilekroć mu się to zdarzało imaginował sobie, że bierze w posiadłość niezmierzone obszary i nowe zasług rycerskich składa dowody.
Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.1.djvu/108
Ta strona została przepisana.