joty, wypełnić należy. Cała wieś tylko o tem gada, ale zdaje się, że Ambroży i inni przyjaciele zmarłego wkońcu na swojem postawią i pochowają Chryzystoma z wielką okazałością w tem miejscu, o którem rzekłem. Mniemam, że nie od rzeczy byłoby tę ceremonję zobaczyć. Ja przynajmniej pójść tam nie omieszkam, zwłaszcza, że jutro do wsi wracać nie potrzebuję.
— Wszyscy pójdziemy — zawołali pasterze chórem — i będziemy ciągnęli losy, który ma tutaj pozostać, aby kóz pilnować.
— Dobrze mówisz, Piotrze — rzekł jeden z pasterzy — a nie potrzeba i losów ciągnąć, gdyż ja pozostanę. Nie sądźcie jednak, abym się wam przysłużyć chciał albo i ciekaw nie był — przed kilku dniami drzazga mi w nogę weszła, tak, iż chodzić nie mogę.
— Tak, czy owak podziękować ci wypada — odparł Piotr.
Don Kichot poprosił pasterza, aby opowiedział mu, kim był ów nieboszczyk i jego pasterka.
Pasterz Piotr rzekł, że nieboszczyk był bogatym hidalgiem, wywodzącym się z pewnej miejscowości w tych górach. Studjował kilka lat na uniwersytecie w Salamance i wrócił do swej wsi rodzinnej, jako człek mądry i w różnych sciencjach zawołany. Gadano, że znał się naschwał na gwiazdach i wiedział, co słońce i księżyc na niebie czynią, umiał bowiem bardzo prawdziwe eklizy[1] słońca i księżyca przepowiedzieć.
— Gdy te dwa wielkie światła mierzchną, nazywa się to eklipsą, a nie eklizą, mój przyjacielu — zauważył Don Kichot.
Piotr, nie zwracając uwagi na te subtylności, ciągnął dalej;
— Odgadywał także, czy rok będzie nieurodzajny, czy rodzajny.
- ↑ Wieśniak Pedro używa w oryginale słowa portugalskiego „cris“ zamiast „eclipse“. Skraca poprostu eclipse, jako słowo zbyt trudne dla niego, jak to zresztą czyni później ze słowem „esteri“.