Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.1.djvu/128

Ta strona została przepisana.

Usłyszawszy te wywody, podróżni ugruntowali się już w swem mniemaniu, że Don Kichotowi piątej klepki nie dostaje. Dziwowali się bardzo temu rodzajowi szaleństwa, jak i wszyscy ci, których los z naszym rycerzem zetknął.
Vivaldo, człek bardzo sprytny i krotochwilnego przyrodzenia, chcąc, aby reszta drogi, którą mieli jeszcze do odbycia, wesoło im ubiegła, postanowił Don Kichota ku temu przywieść, aby swemu szaleństwu bardziej jeszcze pofolgował.
Rzekł tedy: — Wydaje mi się, Panie rycerzu błędny, że Waść wybrał sobie najuciążliwsze i najsurowsze powołanie, jakie tylko jest na świecie, tak iż nawet surowość braciszków Kartuzów w paragon z niem wchodzić nie może.
— Bardzo to możliwe, że profesja ta uciążliwa jest wielce, ale nie lza tego w wątpliwość podawać, że świat nurza się w jej potrzebie. Prawdę rzekłszy, żołnierz, który wykonywa zlecenie swego dowódcy-kapitana, nie czyni mniej, niż kapitan, wydający rozkazy. Chcę przez to powiedzieć, że, gdy księża i mnisi modlą się cicho i pokornie do Boga o szczęście dla ziemi, to my, żołnierze i brać rycerska, w widomy kształt ich życzenia a prośby zmieniamy, zapewniając ludziom pomyślność i sprawiedliwość siłą swego ramienia i ostrzami szpad naszych. A nie czynimy tego gdzieś w bezpiecznem ukryciu, jeno pod niebem otwartem, wystawiając się latem na piekące słońca promienie, zaś zimą trzaskające mrozy znosząc. Jesteśmy więc namiestnikami Boga na ziemi i ramieniem Jego sprawiedliwości. A jako że wojna i wszystkie sprawy do niej przynależne wiele mozołu, trudu i serdecznego potu wymagają — tedy ci, którzy stanowi rycerskiemu się poświęcają, większej pracy zaznać muszą, niż księża i mnisi, w błogim spokoju modlący się do Boga.