z tych, co trumnę na barkach nieśli, rzekł do drugiego:
— Obacz dobrze, Ambroży, czy tu jest owo miejsce, gdzie Chryzystom chciał być pochowany, gdyż ani na włos uchybićbyśmy nie chcieli jego woli ostatniej.
— Tak, to tutaj — odparł Ambroży. — Mój nieszczęśliwy przyjaciel w tem miejscu właśnie opowiadał mi kilkakrotnie swoją smutną historję. Tutaj ujrzał po raz pierwszy nieubłaganą nieprzyjaciółkę rodu męskiego i wyznał jej szlachetną miłość swoją, tutaj też Marcela po raz ostatni nim wzgardziła, tak iż postanowił kres położyć smutnemu życiu swemu. Na wieczną tylu cierpień pamiątkę chciał właśnie, aby jego zewłok cielesny w tem miejscu przytułek znalazł.
Ambroży, zwracając się do Don Kichota i wszystkich obecnych, mówił dalej: — Śmiertelne te szczątki, na które litosnem okiem teraz spoglądacie, skrywały w sobie duszę, uraczoną od Boga najhojniejszemi darami. Oto ciało Chryzystoma, człeka, który nie miał sobie równego w niepospolitej zacności, dworności i w wielkich umysłu przymiotach. Stały i wierny był w przyjaźni, wspaniałomyślny bez granic, poważny bez zarozumiałości, wesoły przystojną wesołością, jednem słowem, młodzian pierwszy we wszystkiem, co szlachetne i dobre, a nieostatni także w nieszczęściu.
Kochał, a był znienawidzony, ubóstwiał, a wzgardę odniósł, błagając okrutnicę, chciał marmur wzruszyć, gonił za chimerą, a żale i jęki słał w pustkę. Służył niewdzięcznicy, i oto ma nagrodę: niezbłagana śmierć skosiła go w najpiękniejszej porze życia. Winę jego zgonu ponosi pasterka, którą pragnął unieśmiertelnić, tak aby w pamięci ludzkiej żyła wiecznie. Świadkami prawdy słów moich mogłyby być te papiery, gdyby mi nie polecił oddać ich na pastwę
Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.1.djvu/134
Ta strona została przepisana.