Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.1.djvu/140

Ta strona została przepisana.

Że próżno o swe krzywdy winię tego boga,
Który, władzę sprawując, nigdy nie pobłądzi.
Żywiąc takie mniemania, wezmę stryk do ręki,
By przyspieszyć kres bólu i doczesnej męki,
Przez pasterkę sprawionej sercu nielitośnie.
Zginę, nie myśląc o tem, czy na mojem grobie
Laur lub palma pamięci kiedykolwiek wzrośnie.

Obłędne myśli twoje wiodą do zatraty
Wyrok twój jawny dla mnie: mam zejść w śmierci ciemnie,
Udręczony tem życiem, co karmi goryczą,
Spójrz, jak rany otwarte, jak krwi mej szkarłaty
Płomienią się radością, co powstała we mnie
Na myśl, że wkrótce śmierci stanę się zdobyczą.
Jeżeli w tę wyroczną chwilę tajemniczą
Zasłużę, by twych oczu promieniste nieba
Powlokły się mgłą żalu i smutkiem schmurzyły,
Nie czyń tak! Obojętnie zejdę do mogiły
Kłamliwej twej litości wcale mi nie trzeba!
Przeciwnie, niech twój uśmiech jawnie światu głosi,
Że się cieszysz, gdy dla cię ktoś dziś śmierć odnosi.
Lecz prawda!... niepotrzebne daję napomnienia,
Wszak całe szczęście twoje na tem się zasadza,
By ujrzeć jaknajprędzej kres mego istnienia.

Czas już wielki! Niech z głębi piekła się wychynie
Tantal ze swoją siecią, niech Syzyf przybywa,
Obarczony ciężarem olbrzymach kamieni,
Tytus zjawi się z sępem, Egon w tej godzinie
Niech dalej toczy koło, a Parka straszliwa
Na chwilę w swej ustawnej pracy się nie leni.
Niech wszyscy tchną mi w serce żar swoich płomieni,
I głosem przyciszonym smutne nucą pienia:
Hymn należny nieszczęsnym, którym nawet truchła
Odmówiono na ciało!... Niech ta pieśń ogłuchła
Jękiem bije o piekieł posępne sklepienia!
Groźny strażnik podziemi o potrójnej twarzy