— Daj już pokoj tej gadaninie, a jakoże potrzeba nie czeka pogody, zbierz siły i pójdziemy zobaczyć, jak się Rossynant miewa. Zdaje mi się, że biedaczynie także nieźle się oberwało.
— Niedziwota — odparł Sanczo — skoro i on jest błędnym rycerzem. To mi się jeno w głowie pomieścić nie może, że gdy my na wszystkie boki obiciśmy zostali, osioł wszelkich razów uszedł.
— Fortuna nigdy nie daje samego zła bez przydatku dobra — rzekł Don Kichot. — Mówię tak, mniemając, że to bydlę będzie nam mogło w tej godzinie zastąpić Rossynanta i zanieść mnie do jakiegoś zamczyska, gdzie swoje rany opatrzę. Nie będzie to z uszczerbkiem mego honoru, że takiego wierzchowca dosiędę, gdyż przypominam sobie z ksiąg, że cny starzec Sylen, piastun i preceptor wesołego boga Bakeha, gdy swój wjazd do Miasta o Stu Bramach[1] odprawiał, bardzo kosztownie — na swoim1 pięknym ośle siądział.
— Prawda, że on tak siedział, jak mówicie — odparł Sanczo — ale wielka jest różnica między jeźdźcem, co prosto siedzi na siodle, a człekiem, co bezładnie zwisa, leżąc, przerzucony przez łęk, niby wóz pełen śmieci, lub gówna.
Don Kichot rzekł na to:
— Rany, które się w rycerskich rozprawach odnosi, raczej przyczyniają honoru, niż go odejmują, daj tedy już pokój, Sanczo, swoim uwagom, zbierz wszystkie siły, spróbuj podnieść się i wsadź mnie na swego osła, abyśmy wyruszyli stąd, nim nas noc na tych ostępach zaskoczy.
— Alboż to Wasza Miłość nie mówił niedawno, że rycerze błędni mają w zwyczaju noclegować pod gołem niebem przez cały rok prawie i że sobie to jeszcze za wielkie szczęście poczytują?
— Czynią tak — rzekł Don Kichot — kiedy konieczność tego wymaga, albo kiedy są zakochani.
- ↑ „Miastem o stu bramach“ zwano Teby w Egipcie, a nie Teby w Beocji, gdzie się miał urodzić Bachus, „radosny bóg śmiechu“.