Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.1.djvu/171

Ta strona została przepisana.

— Jakto, Sanczo, zaliż ci tyle złego wyrządziłem, że chciałbyś mnie ujrzeć na marach, już tak niezadługo?
— Nie dlatego — odparł giermek — ale nie lubię czegoś długo w przechowaniu trzymać, obawiam się bowiem, aby się nie zaśmiardło.
— Niech będzie, jak chcesz — rzekł rycerz. — Wielką ufność pokładam w twojej przyjaźni do mnie i w twej roztropności. Wiedz tedy, że nocy dzisiejszej spotkała mnie jedna z najdziwniejszych i najpiękniejszych przygód. Mówiąc pokrótce, nawiedziła mnie córka władcy tego zamczyska, panienka tak urodziwa i wdzięczna, że drugiej takiej na całym świecie niemasz. Cóż mam ci rzec o jej wdzięku, cóż mam rzec o osobnych umysłu przymiotach i o innych delicjach dla wzroku śmiertelnika ukrytych, których tknąć się nie ważyłem, aby nie naruszyć mej wierności do pani Dulcynei z Toboso? To ci tylko powiem, że chyba niebo pozazdrościło mi tak pięknego daru, który fortuną, do rąk moich złożyła, albo, prawdziwiej mówiąc, chyba ten zamek jest zaczarowany, gdyż, skoro tylko wstąpiłem w słodki dyskurs miłosny z tą panienką, której ani widziałem, ani słyszałem, nagle jakaś łapa ogromnego wielkoluda trzasnęła mnie w szczękę tak, że zaraz krew mi z ust buchnęła. Potem ten zdradliwy ladaco tyle mi plag wymierzył, że czuję się jeszcze gorzej, niż wczoraj, gdy mulnicy, z powodu wybryków Rossynanta, wyrządzili nam wiadomy ci despekt. Z tego wnoszę, że jakiś zaczarowany Maur strzeże niebiańskiego skarbu piękności tej dzieweczki dla kogoś innego, niż dla mnie.

— Nie lza sądzić — odparł Sanczo — aby ten skarb miał być dla mnie przeznaczony, gdyż ze czterystu Maurów tak się znęcało nade mną, że w porównaniu z wczorajszym omłotem było to, jak pranie kłonicą przy głaskaniu różeczką.[1] Lecz powiedzcie

  1. W tekście „Fue tortas y pan pintado“ — to znaczy słodkie ciasto i chleb z oliwą i ładogą. Podawano te przysmaki głównie na ucztach weselnych.