Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.1.djvu/173

Ta strona została przepisana.

jeszcze z wypiętym brzuchem, nie mogąc się poruszyć, tak był bowiem obity i pokryty plastrami.
Łucznik rzekł doń:
— Jak się masz, poczciwcze?
— Odzywałbym się z większym respektem, gdybym był na twojem miejscu. Czy w tym kraju tak się błędnych rycerzy traktuje, kpie jeden?
Łucznik, popędliwy z natury, nie mógł ścierpieć tego grubijaństwa od człeka, tak napozór mało znaczącego, cisnął więc ze wszystkiej siły lampą w głowę rycerza, tak, iż wszystka oliwa wyciekła, sam zaś umknął pocichu.
Sanczo rzekł: — Ani chybi, proszę pana, że jest to ów Maur zaczarowany, który dla innych skarbu strzeże, a dla nas ma same kułaki i ciskania lampą.
— Może masz i rację — odparł Don Kichot — ale to jeno wiedz, że drwić raczej z tych czarów należy, niż się zżymać na nie. Są to rzeczy fantastyczne i niewidziane, gdybyśmy się więc mścić chcieli, nicbyśmy nie wskórali. Podnieś się, Sanczo, jeśli możesz, zawołaj władcę tego zamku i powiedz mu, aby mi dał trochę oliwy, wina, soli i rozmarynu. Chciałbym przyrządzić ten skuteczny balsam, którego, prawdę mówiąc, bardzo mi teraz potrzeba, gdyż krew mi ciurkiem płynie z rany, zadanej przez owo monstrum.
Sanczo wstał, uskarżając się na ból w kościach, i poszedł poomacku szukać oberżysty. Po drodze natknął się na łucznika, który stał w sieni, nie wiedząc, co się z jego wrogiem stało.
— Panie! — zawołał Sanczo — ktokolwiek jesteś, bądź tak miłosierny i daj nam trochę rozmarynu, soli, oliwy i wina. Potrzeba tego wszystkiego, aby wyleczyć najznamienitszego na ziemi błędnego rycerza, który leży w łożu, srodze poraniony przez zaczarowanego Maura.