Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.1.djvu/182

Ta strona została przepisana.

a do tego zostawił pan przecież na placu połowę swego ucha i połowę przyłbicy. Odtąd były tylko kije za kijami i kułaki za kułakami. Ja miałem jeszcze i ten zysk a przywilej, że kołysały mnie jakieś zaczarowane stwory, na których zemścić się nie mogę, chociaż bardzobym tego pragnął, aby dowiedzieć się, jaką miarą można mierzyć przyjemność, płynącą ze zwycięstwa nad wrogiem?
— Taki już jest mój los, Sanczo, a i ty go znosić musisz — rzekł Don Kichot — ale już wkrótce postaram się dostać do rąk miecz z takim kunsztem ukuty, że tego, co go nosić będzie, żadne czary nie dosięgną. Może się zdarzyć, że traf szczęśliwy da mi w rękę miecz, który posiadał Amadis w czasie, gdy się zwał jeszcze Rycerzem Płomiennej Szpady[1]. Był to chyba najzacniejszy miecz na świecie! Krom tej cnoty, o której mówiłem, miał jeszcze i tę zaletę, że był ostry, jak brzytew. Nie było zbroi tak silnej i tak zaczarowanej, któraby mu się oprzeć mogła.
— Mogę się za szczęśliwego poczytywać — odparł Sanczo — gdyż wiem, że jeśli podobny miecz Wasza Miłość zdobędzie, będzie on służył tylko tym, co otrzymali pasowanie na rycerza, jako i ten balsam; giermkom zaś na licha zda się to wszystko!
— Nie obawiaj się, Sanczo — rzekł Don Kichot — niebo wynagrodzi cię hojniej, niż myślisz!
Don Kichot, gwarząc na ten kształt z giermkiem, jechał ciągle przed siebie, gdy nagle po prawej stronie gościńca ujrzał słup kurzawy. Odwrócił się do Sanczy i rzekł:

— Nadchodzi dzień, przyjacielu Sanczo, gdy fortuna okaże dary, które dla mnie przeznaczyła, nadchodzi dzień, mówię, gdy dzielności mego ramienia dowiodę i dokonam dzieła, co się raz na zawsze złotemi zgłoskami w księdze sławy zapisze. Widzisz ten tuman, który się tam wzbija? Wiedz, że podniósł się

  1. Jest to Amadis z Grecji.