on z pod stóp niezliczonego wojska, maszerującego na prawo od nas, i złożonego z pułków różnych racyj.
— Tedy muszą to być dwa zastępy — odparł Sanczo — gdyż po przeciwnej stronie podobną widać kurzawę.
Don Kichot obrócił się na siodle i przekonał się, że giermek prawdę mówi. Rycerz nasz ucieszył się niepomiernie, gdyż ubrdał sobie, że, ani chybi, muszą być to dwie wrogie armje, które zderzą się z sobą na tej rozległej równinie. Miał zawsze głowę nabitą czarami, przygodami, walkami, historjami miłosnemi, wyzwaniami i różnemi bzdurami, od których roi się w księgach rycerskich. Wszystko, co mówił, myślał, albo robił, do tych rzeczy tylko się ściągało.
Kurz na drodze wzbijał się z pod nóg dwóch trzód owiec i baranów, pędzonych z dwóch stron przeciwnych. Tuman był tak gęsty, że dopiero zbliska rozeznać było można, co to jest właściwie. Don Kichot z taką wiarą utrzymywał, iż są to dwie armje, że Sanczo uwierzył wkrótce i zapytał:
— Dobrze, WPanie, ale co nam czynić teraz wypada?
— Jakto? — wykrzyknął Don Kichot — oczywista, że dopomożemy tym, którzy pomocy będą potrzebowali. Trzeba, abyś wiedział, Sanczo, że armja, maszerująca na prawo od nas, pozostaje pod dowództwem wielkiego cesarza, Alifanfarona, pana wielkiej wyspy Toprabane[1], zaś ta, która za nami zdąża, wiedziona jest przez jego adwersarza, króla Garamantów, Pentapolina, zwanego Rycerzem o Obnażonem Ramieniu, gdyż wojuje on zawsze z gołem prawem ramieniem.
— A czemuż to ci dwaj mocarze tak na siebie dybią? — zapytał Sanczo.
— Stali się nieprzyjaciółmi — rzekł Don Kichot — gdyż ten krewki poganin, Alifanfaron, zapłonął miłością do córki Pentapolina, bardzo urodziwej i wdzięcz-
- ↑ Pod tą nazwą znana była wyspa Cejlon.