Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.1.djvu/184

Ta strona została przepisana.

nej panienki, która jest w chrześcijańskiej wierze wychowana; ojciec nie chce jej dać w stadło temu pogańskiemu władcy, póki ów nie odbieży błędliwej wiary w fałszywego proroka Mahometa i na prawą wiarę się nie nawróci.
— Na mą duszę! — zawołał Sanczo — Pentapolin dobrze czyni i ze wszystkich sił będę mu się starał dopomóc.
— Uczynisz, co ci obowiązek nakaże — odparł Don Kichot — aby wziąć udział w podobnej rozprawie, nie koniecznie trzeba być pasowanym na rycerza.
— Och, to mi się podoba — rzekł Sanczo — ale gdzieby tu umieścić osła, tak, aby być pewnym, że się go odnajdzie później, gdy się już bitwa skończy? Nie leży to wszak w obyczaju, aby na podobnym wierzchowcu w szranki rycerskie wstępować.
— Prawda — odparł Don Kichot — ale możesz go puścisz luzem na swobodę; niech się gubi albo i nie gubi. Odniósłszy w bitwie zwycięstwo, będziemy mieli tyle rumaków do wyboru, że nawet Rossynant zbyt pewnym być nie może, czy go na jakiegoś innego wierzchowca nie pomieniam. Abyś lepiej wszystko mógł ujrzeć, wjedźmy na ten pobliski pagórek, skąd dwie armje widać, jak na dłoni.
Stanęli na wzgórzu; gdyby nie tuman kurzu, który z pod nóg pędzonego bydła się wzbijał i prószył w oczy, mogliby byli łatwo poznać, że te dwie armje były stadami owiec.
Don Kichot, widząc, mimo to, w swojej wyobraźni to, czego nie widział i czego nie było, zaczął mówić donośnym głosem:
— Ten rycerz w żółtej zbroi, tam widoczny, i noszący na swej tarczy lwa z koroną, który leży rozciągnięty u stóp pięknej damy, jest walecznym Laur-