— Zdaje mi się, panie, że lepiejby go był wcale nie szukać, ponieważ, jeśli go znajdziemy, a przypadkiem okaże się, że to jest właściciel znalezionych pieniędzy, wtedy trzeba mu je będzie zwrócić. Niech Wasza Miłość zważy, że te starania nie będą nam wcale użyteczne. Lepiej będzie zatrzymać tę zdobycz w dobrej wierze, aż do czasu, gdy spotkamy tego człeka gdzieś trafunkiem. Bardzo być może, że zdarzy się to dopiero w czasie, gdy już wszystkie pieniądze wydam, a wówczas i sam król mnie rozgrzeszy[1]
— Mylisz się, mój Sanczo — odparł Don Kichot. — Ponieważ żywimy wątpliwość, kto jest panem tych rzeczy, tem bardziej jesteśmy obligowani do odszukania go i zwrócenia mu ich. Jeżelibyśmy go nie szukali wcale, ustawny skrupuł dręczyć nas będzie.
Tak tedy, przyjacielu Sanczo, nie krzywduj sobie, że go szukać będziemy, gdyż wielki ciężar z bark mi spadnie, jeśli go znajdziemy.
I mówiąc tak, spiął Rossynanta ostrogami; Sanczo ruszył za nim piechotą, obarczony jak bydlę juczne; dzięki łasce niebios i Ginesilla de Passamonte.
Przebywszy część góry, znaleźli nad brzegiem strumienia zdechłego muła wraz z siodłem i uzdeczką, muła, którego psy i kruki na pół już pożarły, co tem bardziej utwierdziło ich w mniemaniu, że uciekający przed nimi człowiek, był właścicielem bydlęcia i kuferka.
Gdy się tak ścierwa muła przyglądali, usłyszeli nagle świst, jaki zwykli wydawać pasterze, pilnujący stad, i w tejże chwili ujrzeli po lewej ręce wielką gromadę kóz. Na szczycie góry ukazał się pasterz, człek w podeszłym już wieku. Don Kichot zawołał nań donośnym głosem, prosząc, aby się do nich zbliżył, on zaś odparł głośnym krzykiem, zapytując, co ich sprowadziło w te strony odległe, gdzie miast śladów stóp ludzkich, są jeno ślady kóz, wilków i innych zwierząt,
- ↑ Przysłowie, o którem Sanczo mówi, brzmi w oryginale. Al que no tiene, el rey lo hace librę, t. z. „Tego, który nie ma, król (z płacenia) rozgrzesza“. Tymczasem, jak zauważa słusznie Rodriguez Marin za długi szło się do więzienia.