Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.1.djvu/259

Ta strona została przepisana.

Młodzieniec, usłyszawszy naszą odpowiedź, zawrócił muła i pojechał wskazanym mu manowcem, zostawiając nas zadziwionych swoją piękną postacią, zapytaniem i tem, że z takim pośpiechem podążał w góry. Od tego czasu już żeśmy go nie widzieli. Przed kilku dniami spotkał go jeden z naszych pasterzy. Młodzieniec rzucił się na niego, bez słowa wymierzył mu kilka kułaków i tęgich kopnięć, zabrał z grzbietu oślicy całe nasze pożywienie, złożone z chleba i sera, później zaś szybko oddalił się w góry. Gdyśmy się o tem dowiedzieli, wybraliśmy się w kilku na poszukiwanie go i, strawiwszy dwa dni na przetrząsaniu gąszczy górskich, znaleźliśmy go wreszcie w dziupli wielkiego dębu.
Wyszedł do nas z wielką uprzejmością. Szaty zwisały na nim w strzępach, a twarz miał tak zmienioną i spaloną od słońca, że pewniebyśmy go nie poznali, gdyby nie suknie, które, aczkolwiek poszarpane, były dla nas dowodnym znakiem. Pozdrowił nas dwornie i w krótkich ale wymownych słowach prosił, abyśmy nie dziwili się, widząc go w takim stanie, gdyż musi tak a nie inaczej postępować, aby dopełnić pokuty, którą sobie zadał za swoje wielkie grzechy. Prosiliśmy go usilnie; aby powiedział, kim jest, aliści nie chciał nam na to odpowiedzieć. Rzekliśmy mu także, aby nam wskazał miejsce, gdziebyśmy mu w razie potrzeby niezbędną żywność przysłać mogli, co, jeśli jeno rzeknie, uczynimy ochotnie i z dobrego serca, byleby tylko gwałtem jej pasterzom nie wydzierał. Podziękował nam za tę gotowość, przeprosił za gwałt uczyniony i przyrzekł, że odtąd o wszystko potrzebne prosić będzie w imieniu miłości Boga, nie czyniąc nikomu przykrości. Co się tyczy miejsca jego pobytu, to odparł, że nie ma stałego schronu, lecz, że przy nadejściu nocy, wybiera go sobie tam, gdzie się trafi. Zakończył swoją mowę tak gorzkim płaczem, że musielibyśmy być z kamienia, gdybyśmy sa-