Te słowa oberwańca przypomniały Don Kichotowi bajkę, którą mu Sanczo opowiadał, gdy to rycerz nasz nie mógł sobie przypomnieć, ile kóz zostało przeprawionych przez rzekę, skutkiem czego cała historia się urwała.
Tymczasem oberwaniec ciągnął dalej:
— Czynię to ostrzeżenie jedynie dlatego, że chcę jaknajprędzej skończyć opowieść o mych nieszczęściach, ponieważ, gdy je sobie na pamięć przywodzę, jeno swój ból zwiększam. Tem prędzej zakończę, gdy nie będziecie czynili żadnego zapytania. Nie omieszkam opuścić niczego, coby jakąś ważność miało, tak, aby Was w pełni zadowolnić.
Don Kichot przyrzekł w imieniu wszystkich obecnych, ze mu nikt przerywać nie będzie, zaś Rycerz-Obdartus, mając już to zapewnienie, zaczął mówić w ten sposób:
— Nazywam się Kardenio, ojczyzną moją jest jedno ze znaczniejszych miast Andaluzji[1], pochodzę ze szlachetnego rodu, rodzice moi są bogaci, zaś nieszczęście moje tak wielkie, że powinni oni opłakiwać mój los, wiedząc, że bogactwami swemi ulgi sprawić mi nie mogą. Dobrodziejstwa fortuny nie wiele znaczą wobec nieszczęść, które niebo zsyła. W tem samem mieście przebywał anioł niebieski, uposażony przez miłość w blask chwały, jakiej tylko człek pragnąć może; taką jest piękność Luscindy, dzieweczki równej mi szlachetnością rodu i bogactwy. Miała więcej szczęścia ode mnie, ale nie dosyć stałości, aby odpowiedzieć godnie szlachetnym uczuciom i zamysłom moim. Ową to Luscindę uwielbiałem i kochałem gorąco od najmłodszych lat moich, ona zaś miłowała mnie z tą szczerością i prostotą, na jaką jej młodzieńczy wiek pozwalał. Rodzice nasi wiedzieli dobrze o naszych wzajemnych skłonnościach i nie sprzeciwiali się im, gdyż spodziewali się, że uczucia
- ↑ Wydostawszy się z gór na dolinę Tamujar, Sanczo, który miał zamiar okrążyć całą Sierra Morena, znalazł się w najbardziej dzikiem, górskiem ustroniu, czyli koło Puerto Déspènaperros, w Andaluzji.