Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.1.djvu/273

Ta strona została przepisana.

Sanczo podniósł się i wściekły za to, że go tak bez powodu poturbowano, pobiegł zemścić się na owczarzu. Utrzymywał iż to wszystko stało się z jego winy, gdyż nie ostrzegł, iż człeka tego szaleństwo od czasu do czasu się ima. Gdyby o tem wiedzieli, mieliby się na baczności. Pasterz odparł, że ich przecież przestrzegał, a jeśli ostrzeżeń nie słyszeli, to już nie jego w tem wina! Sanczo znów coś przymówił owczarzowi, a owczarz Sanczy, i taki był koniec tych przymówek, że porwali się za brody i tak chwacko zaczęli się kułakami okładać, iż gdyby Don Kichot ich nie rozbroił, w kawałkiby się rozszarpali. Sanczo, nie puszczając owczarza, krzyczał:
— Ostawcie mnie, WPanie, Rycerzu Posępnego Oblicza; ten człek jest tylko prostakiem, jako i ja, i rycerskiego pasowania nie dostąpił, mogę więc bez nijakiego hazardu potykać się z nim w równej walce, jak na człowieka poczciwego przystało, aby pomścić się za krzywdę, jaką mi uczynił.
— Prawda jest — odparł Don Kichot — ale i to wiem, że on nie ponosi winy za to, co się stało.
Tak mówiąc, rozdzielił ich i spytał pasterza, gdzieby mógł znaleźć Kardenia, gdyż wielkim pałał pragnieniem dowiedzenia się końca jego historji. Pasterz odpowiedział jak pierwej, że nie wie dokładnie, gdzie się jego kryjówka znachodzi, ale jeśli Don Kichot jeszcze kęs czasu w tych stronach się zatrzyma, ani chybi spotka go jeszcze w stanie szaleństwa lub przy zdrowych zmysłach.