Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.1.djvu/293

Ta strona została przepisana.

— Nie frasuj się o to, Sanczo — odparł Don Kichot — gdybym bowiem i miał inną strawę, nie jadłbym nic, prócz trawy i owoców, których mi te drzewa dostarczyć mogą. Piękność mego zamysłu na tem się zasadza, abym pościł i szereg innych prywacyj znosił. A teraz żegnaj.
— Obawiam się, Wasza Miłość, że nie odnajdę tego miejsca, gdy z powrotem wrócę, tak jest bowiem ukryte i trudne.
— Rozpatrz się dobrze — rzekł Don Kichot — a ja postaram się zbytnio od tego miejsca się nie oddalać i co i raz wlezę na wierzchołek najwyższej skały, abym cię mógł dostrzec, gdy powracać będziesz! Ale abyś się nie zbłąkał i nie zgubił, możesz dla większej pewności naciąć kilka gałązek jałowca i rzucać je za siebie co kilka kroków na drodze, zanim nie wyjedziesz na równinę. Będą ci służyły za znaki przewodnie, niby owa nić Tezeusza w labiryncie.
— Uczynię tak — rzekł Sanczo, — i, uciąwszy kilka gałązek, poprosił swego pana o błogosławieństwo. Rozpłakali się obaj żałośnie, później giermek wsiadł na Rossynanta i skierował się ku równinie, rzucając co kilka kroków gałązki jałowca tak, jak mu jego pan poradził. Próżno nalegał nań Don Kichot, aby wstrzymał się chwilę, w celu ujrzenia choćby dwunastu szaleństw. Nie ujechał i stu kroków, gdy już był z powrotem.
— Rację miał Wasza Miłość — rzekł — abym mógł przysiąc, nie obciążając sumienia, że widziałem wszystkie te szaleństwa, muszę przynajmniej jedno z nich zobaczyć, lubo nie najmniejsze jest już to, że pan tutaj pozostaje.
— Czy ci odrazu tego nie mówiłem? — zapytał Don Kichot. — Poczekaj, Sanczo, w pół pacierza je uczynię. I spuściwszy szybko spodnie, pozostał w samej koszuli, a później, nie mieszkając, uczynił