Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.1.djvu/59

Ta strona została przepisana.
KAPITULUM V
DALSZY CIĄG NIEFORTUNNEJ PRZYGODY NASZEGO RYCERZA

Widząc, iż w samej rzeczy, ruszyć ani ręką ani nogą nie może, uciekł się Don Kichot do zwykłego sobie remedium, to jest do przywołania sobie na pamięć jakiegoś ustępu z ksiąg, które czytał. Szaleństwo podsunęło mu nieszczęśliwy przypadek Balduina i markiza Mantui, gdy Karol pierwszego z nich, srodze poranionego, w górach ostawił; historja to znana jest dzieciom, młodym ludziom nieobca, przez starców wysławiana, a nie mniej prawdziwa, niż historja o cudach Mahometa. Owóż wydało mu się, że historja ta ulana jest w formie na kształt jego przygody, zaczął się tedy po ziemi, niby w wielkiej boleści tarzać, mówiąc słabiutkim głosem, jako i ów ranny rycerz z lasu:

— Gdzie jesteś o moja pani,
Czy cię ma boleść nie wzrusza?
Czy nie wiesz, co duszę mą rani,
Czy fałszu jest pełna twa dusza?[1]

Gdy wyrecytował tak całą romancę i doszedł wreszcie do wiersza:

O ty, szlachetny Mantui Markizie,
Potężny panie i wuju mój!

  1. Przy końcu swojej satyry na księgi rycerskie Cervantes każe Don Kichotowi odwoływać się napół żartem a napół serjo do czynów różnych rycerzy i popularnych „romances“. Słowa niniejsze są wyjęte z jednego z takich „romances“, zaczynającego się: „De Mantua salió el Marqués Danes Urgel el leal“ (Duran 355).